U nas dzień
zwierzaczkowy.
Rano - Celinka - wiadomo! mizianie, śniadanie, mizianie, czesanie, mizianie, rzucanie przysmaczków, mizianie. Standard.
Potem - wiewiórka - przebiegła mi przed samochodem na osiedlowej uliczce (wszystko uważnie, ona się rozglądała przed przebiegnięciem, a ja ją z daleka widziałam).
Potem potem - krecik na działce.

Przebiegł przez pół działki, po trawniku, jakby ktoś go spłoszył, ale kto? pusto było... Schował się pod cegłami leżącymi przy altance, chyba wkopał się pod nie. Czarniutki był, taki jak w bajce o Kreciku.

Nie wiem skąd on przybiegł, u mnie do tej pory nie było kretów. Mam nadzieję, że pójdzie sobie do sąsiada, bo tam są przekopane jesienią zagonki, łatwiej byłoby mu kopać. No i oszczędziłby mój trawnik, hm.