DT Na Końcu Świata

Koty i kotki do adopcji

Moderatorzy: Estraven, LimLim, Moderatorzy

Post » Wto sty 14, 2025 21:58 Re: DT Na Końcu Świata

Moge potwierdzic, duza szansa, ze minie. Potrzeba troche czasu, zeby organizm sie ustabilizowal, wyrownal.
U nas standardowo po atakach byly zachowania agresywne, amok, a potem potrzeba dlugiego rozladowania spacerem, w duzej mierze pies nieobecny, jakby w innym swiecie/niedowidzacy (?). Po kilku godzinach, dlugim snie przychodzilo wyciszenie, powrot do normalnosci, az do nastepnego razu. A to bylo tylko po zwyklych atakach uogolnionych.
Kciuki za Was, za nadzieje.

FuterNiemyty

 
Posty: 4936
Od: Pt gru 01, 2017 11:58

Post » Śro sty 15, 2025 21:42 Re: DT Na Końcu Świata

Od Świąt pisałam w głowie tego posta wielokrotnie, ale jak przychodziło do zrobienia tego naprawdę, traciłam wenę. Spróbuję opisać chronologicznie.

Nie złożyłam Wszystkim Odwiedzającym życzeń, gdyż okres świąteczno-noworoczny okazał się być dla mnie nieco bardziej wyczerpujący, niż się spodziewałam. Kilka tygodni aktywnych spotkań rozproszonych co ileś dni trochę mnie przeciążyło. Gdzieś po drodze testowałam też nowy lek, którego działanie (dość klasycznie u mnie) okazało się być zaprzeczeniem tego, do czego został stworzony.
Radosny nastrój wprawdzie minął, ale nieodmiennie życzę Wszystkim, zarówno Dużym jak i ich Podopiecznym, zdrowia, radości i aby nieszczęścia się Was nie imały! Wszystkiego Dobrego! <3

Pudło plastikowe na stołówkę.
Wietrzy się jeszcze w domu. Kilka osób twierdzi, że opary nie są toksyczne i mam nadzieję, że tak jest. Jednak koty w domu wcale się nie spieszą do wchodzenia do środka. Może po prostu nie ma tam nic ciekawego, w końcu to nie tektura do drapania. A może nie podoba im się zapach.
Tak czy inaczej chciałam pudełko wynieść na dwór w ostatni weekend, lecz plany się dość nagle zmieniły.
Kartonu się trochę obawiam wkładać, bo wtedy koty stracą widoczność i mogą się bać stać łatwym celem. Przy jedzeniu zwykle są czujne i rozglądają na boki.

Dania.
Karty ogarnięte, idą do mnie pocztą, dziękuję za pamięć :)

Psie pampersy.
Po poście mziel52 w końcu je kupiłam. Przetestowałam bodajże przedwczoraj, bo naprawdę by się teraz przydały, jednakże producent coś przekombinował albo z rozmiarówką, albo z krojem, bo piesa i tak zdołała nalać na podłogę.

Cążki.
Nie znalazły się w końcu, mimo posuwających się naprzód porządków w domu. Kupiłam nowe. Obcięłam psu pazury, potem wszystkie zaokrągliłam elektrycznym pilnikiem z aliexpress. Bardzo mi się podoba ten pilnik, świetna sprawa. Dzięki niemu zlikwidowałam fragment rozdwajający się od pazura, który normalnie szedłby aż do rdzenia i powodował ból i krwawienie (spiłowałam zadzior), przy jego pomocy zmniejszyłam szanse, że przytnę pazury za głęboko (dwa czy trzy w tylnych łapach rdzeń mają nienaturalnie długi i nijak nie wychodzi mi jego skrócenie, co teoretycznie powinno następować dzięki przycinaniu) no i zrobiłam ładne, obłe krawędzie. Byłam zadowolona. Pozostało mi piesę wykąpać, na co też się szykowałam dosłownie na dniach. Zaginął mi psi ręcznik, dobrałam więc inny, który musiał się po praniu wysuszyć. Celowałam w ostatni piątek, nie wyszło, miał być może poniedziałek czy wtorek. Teraz nie wiadomo, czy kiedykolwiek będzie kąpiel...

Sobota.
Pojechałam na pogrzeb. Nie byłam emocjonalnie ani relacyjnie blisko związana ze zmarłą, moja obecność była bardziej z szacunku wobec jej rodziny. I chociaż zawożono mnie autem, i tak zmarzłam na cmentarzu.
Po powrocie ogarnęłam zwierzaki i poszłam jak na mnie dość wcześnie spać. Cieszyłam się, że się wreszcie wyśpię. Niestety los okrutnie zadrwił sobie z piesy i ze mnie.

Niedziela.
Około 5:00 ze snu wyrwał mnie jakiś stukot wewnątrz pufy (pufa z zooplusa specjalnie z wejściem dla zwierząt). Poświeciłam latarką. To piesa machała w ciasnej przestrzeni łapami, wyła, szczekała i się śliniła. Po napadzie była przerażona, zdezorientowana i nakręcona, chodziła po pokoju, ale jednocześnie wpadała na przeszkody. Kłapnęła zębami przed moją dłonią i szczeknęła ze strachu kotce w pysk. Wtedy zamknęłam kotkę. Piesa chciała też bardzo na dwór, więc ubrałam w szelki i wyskoczyłyśmy. W czasie tego napadu (jak i kolejnych) miała niemal całkiem ściśnięte zwieracze, ale zaraz po napadzie czuła takie parcie na pęcherz i jelita, że nie mogła czekać. To znaczy za pierwszym razem jeszcze poczekała na założenie szelek, bo jeszcze miała siłę, potem niekoniecznie.
Po jakimś też czasie piesa miała bardziej bystry i rozumiejący wzrok, chociaż nadal się bała. Przysnęła tylko dzięki gabapentynie.
Drugi napad był przed 16:00. Jedyny, jaki kojarzę, gdy była na nogach i gdzieś szła. Pozostałe miała we śnie. W czasie napadu kłapała pyskiem, przebierała łapami. Po napadzie szukała jedzenia z obłędem w oczach, jakby nic miała w pysku od tygodnia. Szykowała się do wskakiwania na kuchenkę. Oprócz tego piesa nie mogła usiedzieć, zaczęła swoje wędrówki po pokoju bez końca. Nie pamiętam, czy w ogóle przysiadła. Powiedziałabym, że trwały godzinami.
Trzeci ok. 23:40. Tym razem miałam zegarek i mierzyłam czas. Sześć minut. Ten był ledwie 5-6 godzin od powiększonego posiłku. Na tym etapie szukałam zależności. Poprzednie były na głodnego, gdy zbliżała się pora karmienia, ten nie. Czyli raczej jedzenie nie miało znaczenia, została tylko kwestia spania i przytomności. Po napadzie wędrówki bez końca.

Poniedziałek.
Czwarty napad ok. 2:10, trwał około minutę, potem była blisko minuta przerwy i piąty napad przez maksymalnie 30 sekund. Po napadzie poszła do pustej miski i zaczęła piszczeć. Zagrzałam karmę, dostała jeść. Po trochu więcej niż normalną porcję. Przeżarła się i popiskiwała z powodu zbyt pełnego brzucha, ale przynajmniej leżała a nie krążyła.
Szósty napad ok. 6:40. W jego trakcie piesa otrzepała się ze śliny. Nikt mi nie umie powiedzieć, czy to był odruch, czy piesa była na tyle przytomna, że zrobiła to intencjonalnie. Po tym napadzie była tak zmęczona, że już nie mogła ustać na łapach. Ślizgała się i pełzała. Jak wstawała, to zaraz znów padała.
Napisałam do weterynarz z prośbą o wizytę. Dostałam termin na 10:30. O 9:34, czyli zaraz przed wyjściem, piesa dostała siódmego napadu.
Wet pobrała krew. Obejrzała filmiki. Zrobiła wywiad. Zmierzyła temperaturę. Puściła przez maszynę część krwi, resztę posłała do laboratorium. Zrobiła pomiar glukometrem. Wykonała badanie neurologiczne. Dopiero jak piesa leżała na stole zobaczyłam, że potłukła sobie okropnie kolana i wierzchy palców tylnych łap. Te wyniki, które były już w gabinecie (włącznie z glukozą), były dobre. Temperatura w normie. Jedynie z badaniem neurologicznym gorzej. Lewe oko niewidzące i lewa połowa pyska z zanikającymi odruchami. To wskazywałoby na mózg: udar (i to akurat był mój strzał po pierwszym ataku w niedzielę rano) - czy to niedokrwienny, czy to wylew; neuroinfekcja albo guz. Dalsza diagnostyka to rezonans, a przed nim konieczne jest echo serca (które i tak zamierzałam powtórzyć, bo rok już minął), bo do badania zwierzę jest sedowane. Umówiłam więc echo na za tydzień na środę.
Dostałyśmy dwie dawki leku do wpuszczania do nosa, aby przerwać atak oraz fenobarbital, jeśli dojdzie do chociaż jednego napadu (fenobarbital do podawania dwa razy dziennie). Plus na uspokojenie tej koszmarnej nad aktywności albo gabapentyna, jeżeli będzie działać, albo pregabalina, gdyby ta pierwsza była za słaba. Weterynarz optymistycznie powiedziała, że może już napadów nie będzie.
Wróciłyśmy. Podałam gabapentynę do pyska, zdrzemnęłyśmy się godzinę i nastąpił stan padaczkowy. Ten koszmarny napad, który trwał nieprzerwanie przez 40 minut. Piesa przebierała łapami i nieustannie wyła. Ja próbowałam skontaktować się z weterynarz, z Blue i ze znajomą, co też może coś powiedzieć o leczeniu padaczki. W tym czasie zgodnie z zaleceniami weterynarz zdążyłam podać obie dawki tego leku do przerywania napadów (które miały być na dwa osobne ataki) - zupełnie bez efektów, i doodbytniczo dwie gabapentyny rozpuszczone w małej ilości wody - również bez efektów. Pytałam, czy weterynarz chociaż znieczuli mi piesę, żebym mogła dojechać do Warszawy. Nie było takiej opcji. (Przy tej okazji warto nadmienić, że jedna jedyna klinika całodobowa w Sochaczewie, o której dawno temu pisałam, zamknęła się kilka miesięcy później, więc znów zostają do takich wypadków inne miejscowości.) W tym czasie wspomniana znajoma szybko znalazła mi placówkę z szybkim i mało problematycznym dojazdem. Piesa wyszła ze stanu padaczkowego jak się szykowałam. Szybko zadzwoniłam pod podany numer i spytałam, czy nas przyjmą. Przyjmą. (Znajoma chwilę potem pomyślała o tym samym, ale już wiedziałam, że mogę ruszać.) Zabrałam na szybko ze stołu zalecenia mojej weterynarz i w drogę.
Do przychodni weszłam z psem na rękach. Zgłosiłam się do recepcji. Pani (może technik) poszła do lekarza mnie zapowiedzieć. W gabinecie był inny pacjent, więc usiadłyśmy czekać. Wprawdzie piesa nie miała w tym momencie drgawek, ale fakt, że była prawie nieprzytomna na moich rękach i natychmiast zamknęła oczy, gdy opadłam na krzesło, wcale nie znaczył, że właśnie nie miała napadu, który u ludzi byłby typu Abscense z jednoczesnym rozluźnieniem mięśni (zwykle w tych napadach mięśnie są napięte i człowiek może nawet iść przed siebie, po prostu świadomość i myślenie zostają wyłączone, lecz czasami zdarza się również całkowite zwiotczenie). No ale może u zwierząt takich napadów się nie stwierdza, stąd brak pośpiechu. Jednocześnie mam głęboką nadzieję, że gdyby drgawki występowały, to natychmiast ktoś by się rzucił do pomocy.
Potem weszłyśmy do gabinetu. Wenflon zostawiony przez moją weterynarz piesa w którymś momencie sobie wyrwała, więc wiadomo było, że założą drugi. Zostawiłam ciąg dalszy kroplówki, którą z dodatkiem Catosalu i Duphalyte'a rozpoczęła moja wet u siebie. Podpisałam zgodę, w której stwierdza się świadomość, iż ewentualna śpiączka farmakologiczna może spowodować śmierć zwierzęcia i placówka nie ponosi odpowiedzialności (co akurat rozumiem i nie mam nic na przeciw). Oprócz tego wywiad, dałam też tę część wyników, które miałam oraz zalecenia mojej weterynarz, zmierzenie temperatury, krótkie badanie neurologiczne. Kiedy wet wpisywała wszystko w kartę, spytałam o cenę. Nieco mało precyzyjne odpowiedzi, rzekłabym, ale dały mi ogólne wyobrażenie.
Wróciłam do domu. Jak spojrzałam na psie legowisko, zdusiło mnie w środku. Wróciłam a ona na mnie nie czekała...

Wtorek.
Jak padłam jakoś może po północy na kanapie z Nugatem, to wstałam tylko po podwójną Pyralginę, bo obudził mnie koszmarny ból głowy. Oprócz tego nic więcej nie piłam i nie jadłam. I pewnie spałabym jeszcze bardzo długo, lecz obudził mnie telefon od weterynarza ok. 10:30. "Wszystko dobrze, mam przyjechać i wszystko omówimy na miejscu." Byłam zbyt nieprzytomna, żeby zadawać pytania. Krótka wymiana informacji z Blue i znajomą, żeby pomogły mi ogarnąć sprawę umysłem. Czyżby chcieli mi wydać psa po stanie padaczkowym po raptem jednej nocy? Niemożliwe chyba?
Powoli rozruszałam umysł na tyle, żeby wykonać telefon do przychodni. Zabawa w głuchy telefon z panią z recepcji, która pytała kogoś w tle. Zero konkretów, wszystko dobrze i resztę na miejscu. No to potem jeszcze jedna próba. Tym razem nieco przytomniejsza poprosiłam o rozmowę z lekarzem, bo muszę mieć konkrety. "Za dnia pies nie miał napadów, zjadł, oddał mocz i kał, a zamknięty wyje w szpitalu, nie mogą się nim stale zajmować, więc mam przyjechać i zabrać." Zaraz... Znaczy się pacjent jest niewygodny, jak to u zwierząt bywa, więc mam zabrać? Nie dlatego, że był na długiej obserwacji, która wykazała poprawę? Wprawdzie tego nie powiedziałam, bo jednocześnie wiem, jak trudna jest praca z nieustannie wyjącym psem przez wiele godzin (i nie mam tu na myśli napadów mojej piesy tylko innego czworonoga), ale przywiozłam ledwo zipiącego pacjenta, więc oczekiwałabym, iż zostanie tam na dłużej. No chociaż do środy. Ale nic, chcą, abym zabrała, to zabiorę. Poprosiłam jednak lekarkę bardzo wyraźnie o lek na przerwanie napadu silniejszy niż ten, który dostałam od mojej weterynarz, tłumacząc jednocześnie, dlaczego nie będę w razie czego w stanie tym razem przyjechać z psem na czas. Nie z lenistwa, nie z powodu innych zobowiązań (które w większości dałoby się przełożyć). Po prostu byłoby to niemożliwe do wykonania przez przynajmniej dobę, może dwie. Po moich wyjaśnieniach obiecała coś przygotować a także listę placówek z rezonansem, działających całą dobę.
Ustaliłam ze znajomą, że ktoś z jej rodziny przywiezie mnie i piesę do domu. Z Warszawy pod Sochaczew. Po ciemku i w opadach marznącego deszczu. A potem wróci późnym wieczorem do siebie.
Przyjechałam pociągiem (w trasie dzwonił do mnie lekarz upewnić się, czy jadę) a potem tramwajem. Poczekałam sporo czasu w kolejce, bo inni klienci byli ze zwierzakami. Jak na to, że mój pies "ma lęk separacyjny" i tak bardzo przeszkadza, kazali mi długo siedzieć. W końcu psa mi wydano w poczekalni, przy innych klientach i ich pupilach. Przyniosła go techniczka a także kartę z wypisem. A gdzie ta rozmowa z lekarzem, w czasie której mieliśmy wszystko omówić? W porządku, nie muszę być taka dokładna, ale o lek na przerwanie napadu muszę spytać, bo jest konieczny. "Nic więcej nie dali." No to jeszcze raz tłumaczę, z naciskiem, przy innych klientach, że nie będę w stanie psa przywieźć w razie stanu padaczkowego i to nie ze względu na ponad godzinną odległość (która sama w sobie zmniejsza szanse na przeżycie). Już nie wchodziłam w szczegóły, które podawałam lekarce, bo poczekalnia nie jest miejscem na to, ale dałam do zrozumienia, że lek muszę mieć i że mi go obiecano. Techniczka rozmawiała z jakimś lekarzem przez telefon, potem gdzieś poszła, a ja siedziałam i czekałam znowu. Znajoma wyskoczą z piesą na dwór. Wreszcie dostałam. Jedną dawkę. Trochę mało, ale nie śmiem prosić o więcej, bo to i tak już sukces. Nazwy nie dosłyszałam, bo techniczka zaciągała lekko po wschodniemu i rzuciła ją nieodmiennie w poczekalni pełnej ludzi. W wypisie leku nie ma, gdyż został wydany po wydaniu wypisu. Została ostatnia rzecz: placówki z całodobowym MRI. Techniczka odparła, że nikt nie przygotował dla mnie listy i że mam sobie poszukać.
Trochę nie mam szczęścia do lekarzy czy placówek polecanych przez innych. To była przychodnia przy ul. Żytniej 15. Na jej wyborze zaważył czas dojazdu oraz łatwość dojazdu. Nic poza tym nie wiedziałam. Później dopiero się okazało, iż niektórzy ją sobie chwalą. Ja mam mieszane uczucia. Nie byli źli, zdecydowanie nie. Ale tych kilka drobiazgów zostawiło jednak lekki niesmak (plus jeszcze jedna rzecz, o której za chwilę).
Zawieziono nas do domu. Piesa próbowała się wiercić, a przytrzymywana na miejscu narzekała. Musiałam cały czas ją klepać po boku czy dotykać po pysku, żeby odwracać jej uwagę i pozwolić kierowcy prowadzić. Pod koniec przysnęła. Dosłownie kilka minut przed dojechaniem.
Najpierw po domu krążyła tak, jakby zobaczyła go po raz pierwszy. Wszędzie węszyła, co jest dość istotne, bo na co dzień jest bardzo mało węszącym psem. Naprawdę mało. Zdarzało się, że jakiś nowy przedmiot koty bardziej zbadały nosami niż ona. A teraz chodziła i wszystko sprawdzała. Wąchała też kota, jakby go nie znała. Potem zaczęła niekończące się wędrówki. W czasie jednej z tras kucnęła i oddała mocz na podłogę. Prawdopodobnie część z tego kręcenia się po domu oznaczała tak jak dawniej, że chce jej się siku. Tak mnie kiedyś informowała. Nie byłam jednak w stanie tego rozpoznać, bo po tym przerywniku wróciła do robienia rundek. Założyłam jej więc podkład, w którym wycięłam dziurę na ogon i okleiłam go taśmą w talii. Trzyma się i całkowicie wszystko zasłania. Ma jednak w sobie coś takiego, że piesa nie umie w nim stać. Kopie tylnymi nogami, unosi się na przednich, ale ciężaru nie potrafi unieść do góry. Jest jak syrenka na brzegu morza. Dla mnie to lepiej, bo przynajmniej na nic nie wpadnie i nie zrobi sobie krzywdy. Poza tym dzięki temu unieruchomieniu, jak się trochę zmęczy popłakiwaniem, że nie może wstać, to potem kładzie głowę na podłodze i wówczas gabapentyna ma szansę zadziałać i piesa zasypia. Wprowadziłam to wczoraj wieczorem i bajecznie się sprawdza do teraz. Ponadto pomaga jej zachować działanie zwieraczy. Przed chwilą piesa wiła się i popiskiwała i nawet po krótkim uspokojeniu zaraz zaczynała znowu. A więc inaczej niż w nocy. Pomyślałam, że to może być nasz stary sygnał na siku. I tak było. Wyniosłam ją przed dom, podtrzymywałam na szelkach (nie ma pełnej władzy w łapach, czasami jej uciekają) i oddała mocz z pełnego pęcherza. A podkład jako pielucha nadal suchy. Założyłam więc ponownie.
W przychodni przy Żytniej nazwali zachowania piesy "lękiem separacyjnym". Wiem, że jej nie znają i że widzieli ją tylko trochę, więc staram się tego nie dorzucać do ich konta, ale to, co zaobserwowali, to nie jest lęk separacyjny. Ona boi się unieruchomienia. Jej jedynym celem życiowym jest obecnie chodzenie przed siebie i kiedy nie może, płacze. Jeśli jest to widzialna przeszkoda (jak moje ręce w samochodzie), to nie przestaje się skarżyć. Jeśli jest niewidzialne i niezrozumiałe jak podkład (który funkcjonuje razem z jej ciałem), to po jakimś czasie godzi się ze swoim losem.
Aha, przyszedł ciąg dalszy wyników krwi z laboratorium. Wszystko klasycznie w normie, wszystkie kreseczki w paskach na zielono.

Piesa ma swoje mądre, ufne i wierne oczy. I może gdzieś tam w głębi jest więcej mojego psa. Może jej mózg zregeneruje się na tyle, że część objawów się cofnie. Ale jeśli rzeczywiście był to udar, to tak może już zostać.
Obrazek*Obrazek*Obrazek*

Stomachari

 
Posty: 10962
Od: Sob kwi 16, 2016 21:29
Lokalizacja: Nieopodal Sochaczewa.

Post » Czw sty 16, 2025 9:20 Re: DT Na Końcu Świata

Nasz pies miał latem podobne jazdy, też był wyciszany w szpitalu na Gagarina, w rezultacie wyszedł mu zespół przedsionkowy, geriatryczny. Ustabilizował się, ma tylko lekko przekrzywiony łebek. Przeszedł wszelkie badania. Dobra jest neurologiczna lecznica w Józefowie bliziutko Warszawy, wetka stamtąd badała naszego na Gagarina.
Tu link do nich, do neurowetu
https://www.neuro-vet.pl/
I o tym zespole przedsionkowym
https://www.neuro-vet.pl/zespol-przedsi ... ow-i-kotow
NA PILNE LECZENIE KOTÓW Z CMENTARZA- KONTO
https://forum.miau.pl/viewtopic.php?f=1&t=157308

mziel52

 
Posty: 15240
Od: Czw gru 27, 2007 20:51
Lokalizacja: W-wa Śródmiescie

Post » Pt sty 17, 2025 22:00 Re: DT Na Końcu Świata

mziel52 pisze:Nasz pies miał latem podobne jazdy, też był wyciszany w szpitalu na Gagarina, w rezultacie wyszedł mu zespół przedsionkowy, geriatryczny. Ustabilizował się, ma tylko lekko przekrzywiony łebek. Przeszedł wszelkie badania. Dobra jest neurologiczna lecznica w Józefowie bliziutko Warszawy, wetka stamtąd badała naszego na Gagarina.
Tu link do nich, do neurowetu
https://www.neuro-vet.pl/
I o tym zespole przedsionkowym
https://www.neuro-vet.pl/zespol-przedsi ... ow-i-kotow

Przykro mi :(
Dziękuję za linki :)

Dziś piesa odrobinkę lepiej. Na dworze utrzymała się o własnych siłach (w domu łapy się ślizgają, będę próbować coś na to poradzić) i jeszcze sama wybrała trasę na podwórko sąsiadów - tych, którzy się wyprowadzili. Nie pamiętała, czemu warto tam iść, natomiast gdzieś w głębi pamięci zostało skojarzenie, że to fajne miejsce. Stały tam zawsze miski. Obeszłyśmy podjazd, trochę węszyła. W domu z kolei wędrówkę zaczęła w bardzo konkretnym celu: żeby coś zjeść. Usłyszała albo wyniuchała mój posiłek i zaczęła krążyć. Kierunek nie zawsze się zgadzał (np. drzwi do sieni), ale przynajmniej cel był jasny. Jak się najadła, to się już nie kręciła.
A teraz drzemie ze mną na kanapie. To chyba obecnie jej ulubione miejsce, zapada tu w najgłębszy sen.
Obrazek*Obrazek*Obrazek*

Stomachari

 
Posty: 10962
Od: Sob kwi 16, 2016 21:29
Lokalizacja: Nieopodal Sochaczewa.

Post » Sob sty 18, 2025 12:14 Re: DT Na Końcu Świata

Powolutku sie stabilizuje, oby bylo lepiej, spokojniej :ok:

FuterNiemyty

 
Posty: 4936
Od: Pt gru 01, 2017 11:58

Post » Nie sty 19, 2025 20:15 Re: DT Na Końcu Świata

Dziękuję za życzenia :)

O mały włos a pewnie dostałabym na grupie Śmieciarkowej materac składany, czteroczęściowy do ćwiczeń gimnastycznych. Spóźniłam się minutę. Chciałam dla piesy, bo jej psi materacyk jest już wyleżany w niektórych miejscach i nierówny, a przy zmniejszonej sprawności ruchowej to problem. No i jest wysoki, więc piesa schodzi z niego ostrożnie. Ten do ćwiczeń byłby niższy.
Robiłam też ciąg dalszy porządków. Nadal jest bajzel, który ze względu na piesę tym bardziej bym chciała ogarnąć, ale to niesłychanie skomplikowane :roll:
Obrazek*Obrazek*Obrazek*

Stomachari

 
Posty: 10962
Od: Sob kwi 16, 2016 21:29
Lokalizacja: Nieopodal Sochaczewa.

Post » Śro sty 29, 2025 21:10 Re: DT Na Końcu Świata

W mojej rodzinie na tego typu sytuacje mawiało się: "jak nie kijem go, to pałą".
Otóż w tamtym tygodniu w środę musiałam wyjść z domu na parę godzin. I o ile stan piesy się poprawił na tyle, że mogłam ją zostawić w zamknięciu, o tyle kotka zaskoczyła mnie rano w czasie mojej drzemki pomiędzy budzikami, podlewając mi nogi i koc ciepłym moczem. U niej zawsze oznacza to zapowiedź sensacji ze strony układu pokarmowego, wię po zrzuceniu z siebie mokrej odzieży i odłożeniu koca na bok, zrobiłam jej zastrzyk z No-Spy. Pomogło, ale nie całkowicie i po kilkunastu minutach zaczęła krążyć co chwilę do kuwety. Żeby ją trochę uspokoić, podałam jeszcze gabapentynę. Część się wchłonęła, część została zwrócona wraz z niestrawioną kolacją z poprzedniego dnia. Kotka przez chwilę się kiwała z nieprzytomnym wzrokiem a potem się położyła - ewidentnie naćpana. Mniej więcej wtedy przypomniało mi się, że ona była wrażliwa nawet na działanie kapsułek z kazeiną, a co dopiero na gabapentynę.

Piesa stopniowo coraz lepiej :) Na dzień dzisiejszy reaguje na 4 komendy, czyli pamięta je i rozumie, nie przewraca się w domu, zaś na dworze już kilka razy szła szybkim krokiem graniczącym z truchtem. I to z ogonem w połowie drogi do góry :) Po dramatycznym epizodzie na ogół wygląda jak kreskówkowy spaniel, patrząc z dołu bardzo smutnymi oczami i trzymając ogon w dole, ale zdarzyło jej się kilka razy ucieszyć i kitę nieco podnieść, a i w domu kilka razy lekko nią machnąć, więc poprawa jest :) Sama też bez problemu wchodzi do pufy, którą tak lubi. Jedyna wada tego jest taka, że wtedy nie jestem w stanie jej wywołać na siku, bo tego akurat nie kojarzy i nie reaguje na moje wołanie.
Dziś z kolei byłyśmy na umówionym echu serca (chyba nie pisałam, że zostało przełożone o tydzień). Bez zmian w porównaniu do poprzedniego, leczenie za pomocą Cardisure utrzymane, nie ma przeciwwskazań do sedacji pod kątem rezonansu, przy czym z naciskiem na konkretny rodzaj znieczulania. I chociaż nie wierzę, że to piszę, to jest jedna zaleta tego, że piesa pozapominała niektóre rzeczy: otóż zapomniała się stresować podróżą do weterynarz 8) Jasne, z biegiem czasu coraz mniej ją to ruszało, ale chyba po raz pierwszy nie patrzyła przez okno z lękiem, lecz zaciekawieniem. Nie popiskiwała też, jak się szykowałam a ona czekała już w szelkach, co zawsze było dla niej sygnałem, że gdzieś ruszamy, więc już wtedy się nakręcała. Tym razem leżała plackiem i patrzyła, jak wkładam kurtkę i buty. Było znacznie spokojniej, bo nie pamiętała, że to coś niezwykłego :)
Obrazek*Obrazek*Obrazek*

Stomachari

 
Posty: 10962
Od: Sob kwi 16, 2016 21:29
Lokalizacja: Nieopodal Sochaczewa.

Post » Nie lut 09, 2025 5:32 Re: DT Na Końcu Świata

Plastikowe pudło przeznaczone na kocią stołówkę wywietrzało w domu, więc jakiś czas temu umieściłam je na dworze. Niestety koty za nim nie przepadają. Wygląda na to, że boją się wchodzić do środka i stać się łatwym celem ataku. Karma znika zdecydowanie wolniej niż kiedy miska stała swobodnie. Nie wiem, jak mam rozwiązać tę sytuację. Spróbuję pewnie zasłonić największą ściankę, ale czy to wystarczy?
Obrazek*Obrazek*Obrazek*

Stomachari

 
Posty: 10962
Od: Sob kwi 16, 2016 21:29
Lokalizacja: Nieopodal Sochaczewa.

Post » Nie lut 09, 2025 7:37 Re: DT Na Końcu Świata

Ja takie nowe miejsca kropiłam walerianą - to przyspiesza ich oswojenie.
NA PILNE LECZENIE KOTÓW Z CMENTARZA- KONTO
https://forum.miau.pl/viewtopic.php?f=1&t=157308

mziel52

 
Posty: 15240
Od: Czw gru 27, 2007 20:51
Lokalizacja: W-wa Śródmiescie

Post » Wto mar 04, 2025 8:14 Re: DT Na Końcu Świata

Dobrze, że znalazłaś sposób, który pomaga w takich sytuacjach!

drim

 
Posty: 5
Od: Pt lut 14, 2025 13:08

Post » Pt mar 07, 2025 15:53 Re: DT Na Końcu Świata

Waleriana jak najbardziej była :)
Pudło po jakimś czasie zostało zaakceptowane (chociaż jednego kota musiałam dwukrotnie do niego wkładać, zanim się przekonał). Póki było zimno, koty chętnie przychodziły. Teraz nagle jest ciepło i wszystkie zniknęły. Wcale mi się to nie podoba, bo niekoniecznie musi znaczyć, że skutecznie polują.

Piesa była na gentamycynie (klasycznie zapalenie pęcherza). Póki zakażenie było nie leczone, jej system kompensujący działał bez zarzutu. Leczona i MOŻE wyleczona przestała kompensować, więc zaczęło się - już nie pierwszy raz - puszczanie zwieracza pęcherza, gdy leży. Sierść ma niemal ciągle wilgotną od moczu, w którym leży. Zamierzam ją wykąpać, jak zwieracze zaczną działać.
Zaczęłam też myć jej zęby szczoteczką elektryczną. Nie widzę olśniewających rezultatów. To całe gadanie stomatologów, że przy regularnym myciu nie zaczyna osadzać się kamień, to chyba straszliwa bujda. Musiałabym szczotkować z dużą siłą, na co pies się nie zgodzi. Zresztą dziąsła i przy elektrycznej potrafią jej krwawić, więc jeszcze więcej siły to chyba będzie jeden wielki kotlet mielony.

We wtorek byłam u lekarza w Bydgoszczy. Wróciłam i padłam na kanapie. Rano w środę ktoś mnie obudził jakimś pytaniem. To nie był jeszcze czas, po którym mogłabym się zregenerować. Próbowałam odpowiedzieć. Otwierałam usta, w głowie miałam treść, ale słowa się nie wydobywały. Za trzecim razem powiedziałam samo "a". Dopiero po czwartej czy piątej próbie wypowiedziałam dwa pełne słowa. To najlepsza ilustracja tego, jak bardzo mój mózg był wykończony - chwilowa afazja. Nie powiem, trochę upiorne, gdy się działo, bo nie wiedziałam, czy i kiedy mowa wróci.
Obrazek*Obrazek*Obrazek*

Stomachari

 
Posty: 10962
Od: Sob kwi 16, 2016 21:29
Lokalizacja: Nieopodal Sochaczewa.

Post » Pt mar 07, 2025 16:54 Re: DT Na Końcu Świata

Z czyszczeniem zębów daj sobie spokój - mój zaufany wet od kocich paszcz uważa, ze to nic nie daje.
NA PILNE LECZENIE KOTÓW Z CMENTARZA- KONTO
https://forum.miau.pl/viewtopic.php?f=1&t=157308

mziel52

 
Posty: 15240
Od: Czw gru 27, 2007 20:51
Lokalizacja: W-wa Śródmiescie

Post » Pon mar 10, 2025 13:15 Re: DT Na Końcu Świata

Na jakiś czas przekonała mnie wypowiedź stomatologa, który podkreślał, iż najważniejsza jest systematyczność. Konieczne jest mycie codziennie, bo każdego dnia na zębach odkłada się osad, który przez trzy dni można jeszcze zdjąć. Po trzech dniach dochodzi do kalcyfikacji i taki osad "się utrwala". Można go sczyścić tylko u stomatologa, bo za pomocą szczotki nie zejdzie.
Podkreślał, że ponoć tak samo jest u ludzi.
I tu mam pierwszą wątpliwość. U człowieka można zdjąć z zębów tygodniowy czy nawet dwutygodniowy osad za pomocą zwykłej szczotki, konieczne jest jedynie bardzo długie szorowanie. Na obie szczęki i obie krawędzie (zewnętrzną i wewnętrzną) jakieś piętnaście minut.
Jednak, jak wspominałam, nie ma szans, żebym to samo zrobiła u psa.
Druga sprawa to zapewne rodzaj osadu. Nie widziałam jeszcze istoty ludzkiej (nawet po tym dwutygodniowym nie myciu zębów), która miałaby szaro-zielony kamień, możliwy do zdarcia płatami, o ile użyje się metalowego narzędzia i dużej siły. A u psa tak. I to swojego psa, o którego przecież dbam i który zaliczył czyszczenie pod narkozą.
Dlatego przychylam się do opinii weterynarza mziel52. Na razie straciłam zapał i jeżeli nie znajdę jakiegoś sposobu, który byłby skuteczny i mało stresujący dla mnie i piesy, to chyba sobie odpuszczę. (Przy czym tenże sposób powinien też być możliwie tani. Ultradźwiękowa szczoteczka Emmipet załatwiłaby sprawę, ale nie mam wolnego tysiąca złotych na taki wydatek.)

Chyba nie pisałam. Biszkopt miał ponowiony test płytkowy FIV/FeLV i puściłam go z czwórką łobuziaków. Wyjątkowo długo spora część kocurków na niego syczała i buczała. Coś musieli w nim wyczuwać, bo on sam nie przejawiał żadnej agresji. Trochę ćwierkał oraz ciągle wszystkich barankował. Poza tym nie podchodził, gdy pojawiało się buczenie, ewidentnie szanował granicę. Mimo to długo nie chcieli go zaakceptować i teraz jak leży koło mnie, to żaden inny kocurek nie położy się obok. Nie bardzo rozumiem, o co tu chodzi. Mam duży znak zapytania, jeśli chodzi o barankowanie, bo nie wiem, czy jest to metoda witania się kotów między sobą. Na pewno koty u mnie szturchają główką mnie czy psa, ale nie innego kota. Może więc Biszkopt troszkę namieszał niechcący? (Inna sprawa, że on barankuje czasami jak czołg. Raz o piesę na kanapie tak się ocierał, że musiała kilka razy wstawać i się poprawiać, bo ją przesuwał. Dopiero ostatnio Biszkopcik zmniejszył siłę nacisku - nabrał trochę wyczucia.)
Obrazek*Obrazek*Obrazek*

Stomachari

 
Posty: 10962
Od: Sob kwi 16, 2016 21:29
Lokalizacja: Nieopodal Sochaczewa.

Post » Pon mar 10, 2025 22:48 Re: DT Na Końcu Świata

Jak Bąbelek i Amiś uprawiają zapasy, to Bąbelek niemal zawsze głośno wokalizuje. Zwykle jest stroną słabszą czy przegrywającą, co wcale nie przeszkadza mu zaczepiać przeciwnika, gdy mogliby się spokojnie rozejść. Miotanina zaczyna się od nowa. Często wrzaski Bąbelka są na tyle intensywne, że inne kocurki przychodzą. Jak był to dawniej Nugat, to po to, żeby znaleźć dla siebie ofiarę, której sam mógłby przyłożyć - z tym że on akurat na poważnie. Ekslibrisowi nie pozwalałam na wejście w konflikt, bo bałam się, że też zaatakuje Bąbelka, a póki zapasy utrzymywane są między dwoma kotami, które najczęściej się ze sobą spinają, bez udziału innych kotów, to panuje jakiś rodzaj harmonii. A teraz nagle jak z procy wystrzelił Biszkopt, który leżał ze mną na kanapie. Podszedł do zapaśników i zaczął wąchać Amisia a po chwili za nim podążać. Temu drugiemu wcale się to nie podobało, nastroszył kitę. Biszkopt na moment się zatrzymał, i kiedy Amiś zniknął za szafką kuchenną, rudzielec ruszył za nim biegiem. Amiś wskoczył wysoko na drapak, a ponieważ Biszkopt jest mocno napodłogowy, to na tym się skończyło. Istotne jest jednak, że trzeci kot wybrał potencjalnego agresora z szamoczących się kotów a nie krzyczącą ofiarę(?) To jest fascynujące.
Obrazek*Obrazek*Obrazek*

Stomachari

 
Posty: 10962
Od: Sob kwi 16, 2016 21:29
Lokalizacja: Nieopodal Sochaczewa.

Post » Pon mar 10, 2025 23:56 Re: DT Na Końcu Świata

Biszkopt chce się wkupić do stada i w końcu mu się uda, koty potrafią to robić.
NA PILNE LECZENIE KOTÓW Z CMENTARZA- KONTO
https://forum.miau.pl/viewtopic.php?f=1&t=157308

mziel52

 
Posty: 15240
Od: Czw gru 27, 2007 20:51
Lokalizacja: W-wa Śródmiescie

[poprzednia][następna]



Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: IrenaIka2 i 14 gości