Dziękuję wszystkim za wsparcie!
Więc stara, dla tych co nie pamiętają, łapała się do klatki na kastrację rok lub półtora. W tym czasie zrobiłam jej dwa mioty. No i chyba uraz do klatki ma, bo z uchem próbowałam ja wyłapać kolejne pół roku. No i postawiłam takie wyszukane pudło, przez ostatni tydzień dając jej żarcie tylko tam i coraz głębiej. Dziś miałam szczęście, bo przyszła po szóstej, a zawsze jest koło południa i musiała być naprawdę głodna, bo wlazła tam cała. Więc już tylko klapkę zamknęłam.

Pudło jest z podwójnej tektury, więc choć kopała i wierzgała to spokojnie odniosłam do kenela, a tam sama już wlazła po godzinie do kontenera.

Pani doktor ma dziś wolne, ale kote wzięła, bo się ulitowała, że tak długo ją łapałam. Sam zabieg to niecała godzina, także stara była z powrotem już po południu i nawet właśnie zjadła. Siedzi w kuwecie, bo kontenerek chyba jej śmierdzi siusiem, mimo że posprzątałam na szybko i kocyk ma świeży.
Na uchu faktycznie rak, ale stara w zadziwiająco dobrej kondycji i obyło się bez obcinania całego ucha i bez wycinki węzłów chłonnych. Do przechowywania co najmniej 5 dni. Dostała antybiotyk na trzy, przeciwbólowe na 4 i gabapentynę codziennie by nie swirowala i ucha nie drapała. Oczywiście przy takim dziku nie ma mowy o kołnierzu. Doktor mówi, że taki kot się szybko goi i mam się tak nad nią nie trząść, bo nic jej nie będzie i jeszcze długo pożyje. I rzekomo 5 dni w przechowalni jej zupełnie wystarczy. Także same dobre wieści. Stara wygląda tak, choć jeszcze pobudzona i się nieco w kadrze rozmywa.

Zobaczymy jak się będzie goić i zachowywać. Na razie bardzo chce wyjść i miauczy żałośnie.
Nie wiem jak ona ma tą gabapentynę zjeść jak to jest mega gorzkie.