Wczoraj wyszłam po południu dolać wody do misek ptasich. No i podjąć próbę przejścia się choć trochę. Zaraz za drzwiami klatki rzucił się na mnie ukrop. Aż mi się cyc spocił momentalnie.

Zaraz też zauważyłam, że pojemniki są przestawione. Mam takich *społeczników* co grzebią mi w ptasiej zastawie i ustawiają podle swego gustu. No, niech i tak będzie tylko dlaczego nie doleją wody. Albo wyciepują jej resztki bo ich esteta siedzący w środku znieść nie może, że pióra i piach pływają. I taką pustkę zostawiają. No czasem zupę lub mleko chlusną.
No dobra do brzegu.
Klnąc pod nosem ruszyłam ku wodopojowi. A tam siedzi skulony ochłap ptaka. Wrona wykręcona bólem z wygiętym skrzydłem. Nie ucieka. Siedzi w samym słońcu a ktoś życzliwy płatki owsiane błyskawiczne rzucił.

Gdy podeszłam zauważyłam, że cała głowa z lewej strony to łysa, zakrwawiona dziura. Oka nie widać. Dlatego tak bokiem chodzi. Kurcze, zdenerwowałam się okropnie. Każdy chodzący może ją zaczepić,. Koty, psy, debile...
Poszłam po transporter. Wzięłam odnalazłam telefon do Pana Radosława od ptaków z Parku Krajobrazowego. Córka idzie ze mną. Wiszę na telefonie i modlę się by odebrał. Weekend. Nie pracują. Ale udało się. Krótko mówię co jest. Mogę zabezpieczyć ale w domu pełnym kotów nie utrzyma się. Poza tym trzeba jej pomóc. Facet wypytał i obiecał, że wieczorem podjedzie. Danka wzięła ją do brodzika i zamknęła drzwi.
Pan Radek dotrzymał słowa. Zjawił się przed 19. Obejrzał biedulkę. Jest strasznie chuda. Uszkodzona. Ale oko zostało znalezione. Zlepiła go ropa.
Biedne ptaszydło. Musiało się już jakiś czas błąkać.
Pan Radek nie wie czy przeżyje ale będą próbować.
No i pojechała biedulka.