Dzisiaj dzień horror
Rano dzwoni spanikowana mama i mówi - wiesz, Kocio chyba umiera. Leży na kanapie, bez kontaktu, bez reakcji, oczka przymknięte, nie wiem czy w ogóle widzi.
Dzwonię do weta, nie przyjedzie, jest w drodze do Łodzi, zaprasza po 16 do gabinetu. Szukamy kogoś, kto przyjdzie z wizytą domową. Bo po ostatniej wizycie w lecznicy Kocia strach wieźć do weta, a mama diagnozuje udar.
Nie udało się załatwić wizyty domowej (każdy, nie znając pacjenta, zaprasza do lecznicy) końcu jedziemy do weta, natychmiast po pojawieniu się w domu "obcych", Kocio odzyskał zdolność reagowania, czyli powiało optymizmem. Generalnie mama była w gorszym stanie niż Kocio. Przykro to mówić, ale za stara jest na takie atrakcje i bardzo źle to znosi
W lecznicy okazało się, że kot przeziębiony (jak, gdzie?) z ciężkim bakteryjnym zapaleniem zatok. Czeka nas długie leczenie.
Schudł
Po powrocie do domu natychmiast zwiał, ale po zniknięciu obcych wyszedł w wyraźnie lepszej formie. Oby tak dalej.
Idę odreagować