Łacia
Łatka zjadła kolację i całkiem sporo Nefroactiv. Ale karmienie trwało ...1,5 godziny
  bo tak: wskoczyla na budkę i do miski : bleee, zeskoczyła. Nałożyłam co miałam, siadłam na budce, na kolana kawałek koca i kici-kici. Pokręciła się, weszła mi na kolana pokręciła się, zeszła. Weszła. Pokręciła się, usiadła. Głaskam. To usiadła głębiej, ta sfinksa. Głaskam. Głaskam, Czas mija. Podstawiam przy łepku miske i stawiam zpowrotem. Schodzi z kolan idzie do miski, mlaszcze ze 3 razy. Wraca na kolana. Ugniata, siada. Głaskam. Siada głębiej, na sfinksa. Głaskam po łepku, po plecach, przytulam, przestaję głaskać. Siedzimy. Głaskam. Obraca się łepkiem w drugą strone. Zeskakuje z kolan. Wskakuje na altankę. Siedzę w nadziei.... Zeskakuje z altank. Wskakuje na budkę. Wchodzi na kolana, siada. Głaska. Siada głębiej, na sfinksa. Czas mija. Podstawiam miseczkę i nie przestaję głaskać. Zaczyna jeść nawet sporo. Jak tylko przestaję natychmiast odstawiam miseczkę, głaskam. itp itd itp itd. I tak to trwa w tych ciemnych krzakach z półtorej godziny  
 W efekcie prawie cała saszetka zjedzona, kot upokojony z pełnym brzusiem i sporo leku na nerki w kotku. Ale ILE ZACHODU  
  
  
 
 
 I chocbym nie wiem co robila teraz nic nie odwroci wydarzen. Nie moge sie pogodzic, wybaczyc sobie ani mezowi. On taki pelen zycia, kochany, bojowy kocurek, umarl. Przestalo mi na czymkolwiek zalezec. Wszystko robie szybko, chce by czas szybko uplynal i sie skonczyl. Czasem, pracujac, na 2-3 minuty zapominam - by po chwili przypomniec sobie i przezywac od nowa jakby atak paniki, ze Jego nie ma. Nie chodzi mi o moje cierpienie, tylko o to, ze jego mlode zycie zostalo brutalnie przerwane i ze tak malo brakowalo, bym temu zapobiegla 

 Tylko świętej cierpliwosci trzeba do takiego karmienia 
 
  