Dziękują koty bardzo za pamięć

i same z Dużymi serdecznie pozdrawiają Kociaki i ich Opiekunów.
Sorrek czeka na USG.


Musiałam pozbierać myśli po wczorajszym dniu. Czekają nas decyzje. Poważne i straszne stresowe dla mnie.
Miałam wyniki Sorrunia ale i tak nie pozwoliłam mu dawać jeść. Tak na wszelki wypadek gdyby coś trzeba było dorobić.
Były okrutne korki ale przyjechaliśmy na czas. Szybko nas nawet przyjęto.
Wyniki (nie mówię tego głośno by nie zapeszyć) są rewelacyjne jak na tak chorego kota. Pani Uli zebrało się na wspominki jaki to był nędzny i chudy gdy 2 lata temu w marcu się pojawiliśmy. Z wyrokiem eutanazji.
Już 2 lata!!!
Sorruś ważył wtedy 2,300 a teraz 5,300. Z tak marnymi wynikami ,że strach ogarniał moje serce. Dano nam nadzieję. Jest rosłym kotem o pięknych zielnych oczach. Tak się nad nim doktorka zachwycała.
Mały nie był zachwycony jej macaniem. Badaniem. Zaglądaniem w dziury. Powarkiwał. Lub udawał, że nie widzi jej. Ale trwał.
Pysiek ma w środku brzydki. Ale to ponoć 'normalne". To temat "na potem".
Przeszliśmy do łapki. I tutaj wieści są już nie fajne. Jest wielka degeneracja tej strony kota. Wszystko zmierza w złym kierunku. Pani Ula twierdzi ,że bardzo go boli i dokucza. Zgadzam się. Widzę przecież jak łapinka się wykrzywia. jak kość wypycha łopatkę. A paluszki , tak mocno zgiętej kończyny, zaczepiają zdrową. Ona usycha. Nie darmo szuka u mnie pocieszenia. Więcej niż zwykle.
Padło słowo amputacja!

Rozumiem wszystko co mi mówiono. Rozumiem.
Pytanie co z naroślą w brzuszku.
USG potrzebne.
No dobra zrobimy więc.
Serduszko bije dobrze.
Sorry mruczy, warczy i tuli się.
Bada mu wetka brzuszek. Pyta kiedy jadł. Rano bardzo- jest na głodniaka.
Za 40 minut na miejscu można zrobić bo zwolnił się termin.
Czekamy. Nie ma co odwlekać.
Idziemy na stół. Co się mocno nie podoba kotu. Znowu warki i ...jeszcze groźniejsze warki. Te smary, naciskania, przekręcanie. Leż, stój, pokaż boczek. Żaden poważny kot nie da sobą ta pomiatać
Ogólnie nie jest źle. Zmian poważnych nie ma. Narośl nie urosła.
Wychodzimy.
Czekamy na spotkanie z onkolog.
I na leki. I na recepty.
Na pytanie co mamy i czy "to" (nowy lek) mamy w ogóle z nerwów mi uleciała pamięć. A mamy!
też czekamy na ...
na rachunek
Sorrek spokojnie rozpiera się w transporterze. Wie, że to koniec.
Marszczy zabawnie nosek gdy gadam do niego.
Mój synek.
Głupie to ,że się chwalę, ale nawet wetka zauważyła jaka silna więź nas łączy.
Przyszłą Pani Ula.
Z papierkami, torebką leków i recept.
Omawiamy wszystkie za i przeciw amputacji. Za jest więcej. Kotu grożą poważne konsekwencje zdrowotne. O dyskomforcie życia nie zapominając. Płaczę w duszy bo bardzo się boję ale jestem zdecydowana. Janusz nie wie. Musimy przegryźć wszystko w sobie i spokojnie pogadać.
Mam dać znać na maila i umówimy się na ew termin.
Już w najbliższą środę może być ale nie ma kto zatargać i od targać.
Zegnamy się.
Idę płacić za wizytę. Janusz kaszlu dostał gdy cenę usłyszał.
Drugi raz.
Pierwszy gdy usłyszał koszty operacji.
Panie mocno się zaniepokoiły ego stanem.
Wracamy w wielkim korku. Wszyscy cicho zajęci swoimi sprawami.
W domu wpierw żarcie kotom. Potem nam.
Potem wzięłam ziółka na uspokojenie i poszłam spać. Z Sorruniem przy boku.
Jutro też jest dzień! Jutro pomyśle.