Anna2016 pisze:Ona nie idzie za mną bo chce do domu, ona idzie za mną bo jest głodna a ja kojarzę sie jej z jedzeniem, dlatego idzie za mną a jedzenia nie tknie. Dziś próbowałam jej wetrzeć lek wątrobowy w futerko ale nie: zorientowała sie w zamiarach i tak przemknęła że nie zdążyłam i zostałam z tym zóltkiem z lekarstwem na ręce już nie jestem taka zwinna i szybka, na ziemi jest jeszcze trochę lodu boję się szybko ruszać bo mogę się pośliznąć i tyle tego było. Potem trzymała się na dystans taki z 10-20 metrów. Jak ja mam ją złapać? W ręce? Mam biegać dziś czy jutro do z tozu o ile tam mają klatkę lapkę? Mam ustawić swój transporter w nadziei że do niego wejdzie? A co mam robić z nieobsługiwalnym i niejedzącym i zestresowanym kotem w domu? Mam rozostawić klatkę i trzymać w klatce? czy puścić do jednego pokoju i do podania leku ganiać góra-dół? Jak mam żyć? To co inny kociarz zrobiłby łatwiej szybciej i bez tylu nerwów ja nie zrobię. Trzeba mieć siłę PSYCHICZNĄ też. Ja ryczę codziennie, głośno, w domu, dziś rano też, wczoraj w nocy też, codziennie. Gdybym była opanowaną osobą to Zuzia by tyle nie cierpiała, ja się boję, dziś zjadłam kilka uspokajających. Budzę się z kamieniem lęku w żołądku. Powtarzam: to co inny forumowicz zrobiłby szybko z kotem ja psychicznie nie jestem w stanie, ja się boję, jestem sparaliżowana strachem, koty na tym cierpią bo powinnam im szybciej pomóc a mnie paraliżuje strach. Mam poczucie winy za Zuzię, mam już poczucie winy że nie wystarczająco jestem skuteczna wobec Łatki i za mało się staram, ja to wiem, że za mało, ze nie skutecznie, że powinnam inaczej lub co innego. Powinnam ją łapać i brać do domu - tak, z tym poczuciem winy już jestem i zostanę do końca tak zwanego życia. Nie mam siły tego pisać. Już napisałam że najchętniej bym umarła, i już napisałam ze Zuzia była ostatnim powodem dla którego ja jeszcze nie miałam próby samobójczej. Teraz przez problem z Łatką moja nędzna egzystencja staje się nie do zniesienia psychicznego. Siedzę w pracy prawie ręce mi się trzęsą i płaczę jak to piszę. ja nie chcę żeby Łatka umarła

(((((((( co mam zrobić żeby ona nie umarła ???

((( co?

((( co? ((((( tak bardzo się o nią boję !!! jestem w stanie tylko płakać, muszę siedzieć do 15tej w tej znienawidzonej pracy, księgowa już przed siódmą dzwoni że mam poprawiać dyspozycje bo dziś muszą absolutnie wyjść, a ja nigdy z księgowością nie miałam nic w życiu. I znów płaczę, ja tu siedzę w głupiej pracy. i myślę ciągle że Łateczka tak bardzo głodna jest biedactwo a ja nie mogę pojechać do niej bo muszę tu siedzieć

(( Łatulko, jak mam ci pomóc ???

to tak bardzo boli że nie mogę stąd wyjść że nie mogę nic zrobić bo ona ucieka, już nie mam nawet ani jednego dnia urlopu na żądanie przyjdzie moment że ja tego nie wytrzymam bo to jest nie do wytrzymania.
Jak zrobię najpilniejsze rzeczy w pracy to poproszę o zgodę na urwanie się na godzinę do domu: wstawię otwarty transporter do altanki i zamrożę lek wątrobowy w kulkach makreli. Łatka powinna mieć badanie krwi i chociaż usg, nie wiem doktor da radę w razie złapania jej
Chciałem coś napisać w tej sprawie ale widzę że dzieje się , więc tak w skrócie.
Obawy i rozterki nigdy nie przeminą, nigdy nie będziesz do końca przekonana I pewna. Od siebie dodam że nie wiem czy to co robię jest dobre czy złe i czy ma sens i jaki jest cel.
Ostatnio coraz częściej przychodzą i jest ich coraz więcej. Przychodzą nocą, jak idę spać i zgaszę światło. Po tylu latach korowód jest duży.
Rozpoznaję je wszystkie, jedne po imieniu inne po wyglądzie i zachowaniu bo są bezimienne. Nie wiem. Przychodzą a ja nie wiem czy dlatego że pomogłem, a może zrobiłem za mało, może powinienem zrobić inaczej, lepiej. Nie wiem, może dowiem się kiedyś, później.
Więc rób swoje i do przodu.
A rozterki?
Życie to pasmo rozterek.