Zawsze coś, żeby nudno nie było. Makary (tak swojsko nazywam McAira, bo moje osobiste komputery zawsze mają imię) zasugerował, że nie ma miejsca na dysku. Grzecznie opróżniłam go z plików, ale Makary nie daje za wygraną i drze się, ile wlezie, jaki to zaśmiecony i ani pół zdjęcia nie wgra. No i muszę gada oddać do sformatowania, system trochę podnieść etc., bo odmawia współpracy. W tym kolaboracji w kwestii przyswajanie zdjęć - stąd Instagram to jedyne wyjście, zanim miły Pan Artur za adekwatną kwotę zajmie się moim Najlepszym Współpracownikiem.
Prośba - gdyby ktoś rzeczoną fotkę Marlona mógł dla Wojtka ogarnąć, tak jak poprzednim razem
A teraz gazetka frontowa.
Jak wiecie, Aramis wyszedł z cienia, a potem nastąpiły dwie koszmarne noce okraszone kocią namiętnością. Bo Aramisek wysypiał się w dzień jak dziki, a nocą harcował i domagał się pieszczot naprzemiennie. Hop na szafkę, bum na ziemię, ale nie sam, zawsze w towarzystwie jakiejś durnostojki, książki, ojejjjjj, trzeba się rzucić naprzód, bo Aramis po biblioteczce Wielką Pardubicką czyni i zaraz wlezie na 3 półkę od góry, gdzie położyłam telefon, a tam cenne zdjęcia z wakacji, "Aramis błagam idź spać wreszcie", Aramis na to cienko "niiiiii" i mokry nos w usta wpcha nadstawiając kuper do głaskania, kokosi się chwilkę i idzie wariować dalej. I tak do piątej rano, kiedy wreszcie gramoli się na sam szczyt szafek kuchennych i śpi do wieczora, a potem da capo al fine, tym razem do siódmej.Po takich dwóch nocach kuśtykałam w dzień, podpierając się na rzęsach. Kolejną noc w miarę udało się przespać, w miarę, bo Aramisek wyciągnął się obok i trzeba było spać uważnie, żeby małej glizdki nie przygnieść. O piątej rano wstał, poszedł do łazienki, wspiął się na szafki i z impetem pozrzucał kosmetyki, bo mu zawadzały
Aż wreszcie nastał dzień, w którym przybył Marlon.
Aramis nie czekał na rozwój wydarzeń, dał nura na lodówkę. Marlon nie spodziewał się w domu nijakich atrakcji, ot miała nastać swojska nuda, przerywana wypadami na podwórko, albo na działkę. Coś mu jednak wyraźnie nie grało, więc chodził z nosem przy ziemi i usiłował zidentyfikować OBCOŚĆ. Oczywiście, jako kotu przyziemnemu, nie przyszło mu do głowy, by poszukać wyżej, dlatego był coraz bardziej sfrustrowany.
I tak go zastałam (bo jako półkot oczywiście tego dnia chodziłam własnymi drogami, sobota była, znajomi przyszli, grill na działce etc.).
MRRRRU - powiedział żałośnie Marlon, gdy weszłam do domu opustoszałego (chłopaki pognały na plac zabaw, każde witać się z własną grupą wiekową), a jednocześnie spustoszonego jak w pieśni o Podolu, bo otwarte walizki radośnie rozsiali po podłodze, pozwalając zawartości swobodnie się wysypać, zgodnie ze wskazówkami przyswojonymi z piosenki znanego lekarza Kuby Sienkiewicza. "Przewróciło się, niech leży" to pradawny hymn wszystkich moich Chłopców, z Marlonem włącznie.
Nie wiem Marlon, skąd TO się tu wzięło - powiedziałam fałszywie - ale jest całkiem miłe, dogadacie się (to akurat brzmiało z przekonaniem).
Obywa się bez łapoczynów. Kocurki mijają się, znakomicie grając, że nie widzą swej obecności.
Lecz tu zabawna sprawa. Kiedy adoptowałam Marlona - sugestią było, żeby dom był bez kotów i bez dzieci. Marlon wobec dzieci jest łaskawy, a do kotów do niedawna lgnął (do niedawna, bo ostatnio doszła do niego jego WIELKOŚĆ).
Aramis - przeciwnie. Dom miał być kotny, bo Aramis potrzebuje.
I jak to wygląda w praktyce? Marlon stara się nawiązać kontakt, Aramis woła: ni. ni niiiiiiiiii. Albo syczy jak malutki wąż.
"Ni to ni" mówi obrażony Marlon i idzie swoją ścieżką. I z dużą energią zabiega o moje towarzystwo. Z dużą energią mu je zapewniam. Aramis docelowo jest kotem Młodego i są na to duże szanse. A ja nie chcę powtórki z krwawej rywalizacji Kitka i Micki.
Z kotami nigdy nic nie wiadomo, ale mam nadzieję, że skoro socjalizacja jest pokojowa, nastanie wreszcie "początek prawdziwej przyjaźni" jak w Casablance. Życie bywa przewrotne, tak sobie czasem wyobrażam, jak świetnie Marlon ułożyłby się z Micką. Szkoda.