Dzisiaj ostatni raz gościliśmy Massimo, i to na dobrych kilka godzin, bo trwała przeprowadzka i kot nie czułby się ani komfortowo na starym, ani na nowym miejscu, gdzie kręcili się obcy ludzie przenoszący klamoty. Widać było, że to trwajace od kilku dni zamieszanie na niego wpłynęło, bo kot był pobudzony i marudny. To z kolei zaowocowało tym, że łaził po naszym mieszkaniu, nie wiedział co z sobą zrobić, zaczepiał rezydentów, jojczał. Naszym kotom się to udzieliło, więc zamiast pracować to robiłem za rozjemcę, bo coraz to który jęczał, miauczał, skrzeczał, fukał - nie tylko na Massimo ale na siebie nawzajem. W końcu rozgoniłem towarzystwo po różnych pokojach i zapanował względny spokój, bo jednak któryś co jakiś czas wymykał się do kuwety czy coś zjeść i dochodziło do kolejnych nieporozumień, acz bez łapoczynów. Dość powiedzieć, że jak właścicielka po niego wróciła, to pierwszy raz w historii po otwarciu drzwi Massimo sam wypadł z naszego mieszkania i szurnął do siebie. Zwykle bywało dokładnie odwrotnie, a jak trzeba było go oddać, to trwały łowy, bo się chował i nie chciał wracać...
No cóż, oby kotek był szczęśliwy w nowym lokum i znalazł nowych sąsiadów. Wymiauczał sobie życie pod naszym oknem, mały drań, i wyrósł na ślicznego acz nieco rozkapryszonego kocurka

A jak tylko Massimo sobie poszedł, Kropek, Kicia i Łapek natychmiast wyluzowali i teraz nadrabiają stracone godziny leżakowania na balkonie; zgodnie leżą w cieniu.
Przypomnijmy jak wyglądał Kurdupel w październiku 2020...




