W zeszłym roku przejechano nasza kotkę. Miała 6 lat, wzięta z ulicy, naprawdę nie dało jej się utrzymać w domu. Spędzała każda wiosnę i lato na działce, szczęśliwa wspinała się na wszystkie drzewa. To był nasz trzeci kot, poprzednie dożyły kilkunastu lat.
Niestety tamtego pechowego dnia gonił ja inny kot i wpadła pod jadące auto

Jakiś czas przed tym wypadkiem na działkę przybłąkały się dwa koty, którym rodzice próbowali znaleźć dom, ale w końcu je przygarnęli. Przez końcówkę jesieni i całą zimę nie wychodziły z domu. Na wiosnę trochę zaczęły, najpierw na krótko pod opieką były wypuszczane do ogrodu, ale później już też chodziły same. Mówiłam że to niebezpieczne i sama jak tylko byłam u nich to odganiałam je od strony ulicy.
No i niestety, dwa dni temu koteczka została przejechana dosłownie w tym samym miejscu co poprzednia

w pierwszej chwili nie mogłam w to uwierzyć i powiedziałam do mamy - dlaczego je wypuszczałas bez opieki? Jak już najgorsze emocje trochę opadły, zapytałam czy będą też wypuszczać drugiego kota. (Który swoją drogą jest dużo bardziej 'misiowaty' niż tamta wszędobylska kotka)
Wybuchła kłótnia, że zamiast ich pocieszać to ich dołuje i oskarżam (WTF?!) Jakby mi nie było dość przykro..
Usłyszałam odpowiedzi,
że to NIEREALNE mieszkając w domu parterowym, a szczególnie latem. Tata ma w garażu warsztat i często drzwi są otwarte
że nawet nie będą mogli otworzyć okien i drzwi żeby wywietrzyć
Na wszelkie moje argumenty że jednak można się postarać, podałam przykłady, usłyszałam znowu że to zupełnie NIEREALNE, że dziwne że nie mogę tego zrozumieć

i że nie będą całego życia dopasowywać pod koty
Jestem w szoku, dorośli ludzie około 60 a mnie oskarżają o beton umysłowy i brak elastyczności w myśleniu.. tutaj odpadłam i wyszłam... Brak mi już słów...
