Ten nasz wątek powinien nazywać się Troska i Radość. Bo taki jest u nas podział. Kotek to powód do ciągłej troski - od wyniku do wyniku, od choroby do choroby. Nawet głaszcząc go uważam na to, czy robię to tak, żeby nie było to wbrew jego woli, żeby sprawiło mu to przyjemność. To trochę takie stąpanie po polu minowym - nigdy nie wiadomo, czy naraz kot się nie obrazi, nie zamknie w sobie.
A Echo to oprócz nielicznych incydentów i wkurzającego popiskiwania

ciągłe pasmo radości - jak pięknie wygląda, jak się bawi, jaki jest otwarty i pozytywnie nastawiony do wszystkiego.
Pojechaliśmy odwiedzić dziś mamę Siwego, która jest po operacji zaćmy. Kotek został w domu, bo był nie w humorze i protestował przeciw ubieraniu go do podróży. A Echo wyszedł ze mną na podwórze i od razu chciał się zaprzyjaźnić z obcym, podwórzowym kotem. Szedł do niego z podniesionym ogonem, potem zaczął się tarzać po trawniku, żeby mu pokazać, że nie ma złych zamiarów. Oczywiście nie pozwoliłam podejść, choć tamten kot też nie okazywał zdenerwowania. A potem w Rzeszowie radośnie zwiedzał całe mieszkanie, popisywał się jak przychodzi na gwizdanie i przez godzinę siedział przy drzwiach balkonu obserwując podwórze. Bez strachu i niepewności.
Swoją drogą powinnam się cieszyć, że nie trafiło mi się dwóch histerycznych autystyków...