» Czw lut 17, 2022 18:15
Problemy z dokacaniem
Cześć wszystkim,
Już trzy tygodnie temu wracając z miasta do domu znalazłem blisko przystanku młodego kota, samca, niewykastrowanego. Miał obrożę, zmarznięty prosił o pomoc i od razu wskoczył mi na ręce, więc podejrzewam że posiadał właściciela. Stworzyłem mu własny kącik w suszarni i zabrałem się za poszukiwania właściciela - niestety, liczne ogłoszenia na spotted i grupach mojego miasta nie przyniosły oczekiwanego skutku, ale też nie martwiłem się, bo postanowiłem zatrzymać kota u siebie z uwagi na to, że był ewidentnie udomowiony - załatwiał się do kuwety, nie sprawiał problemów w kontaktach z człowiekiem i wyglądał na zadbanego i zdrowego. Od początku był naprawdę przyjazny i ufny, sam przychodził na kolana z podniesionym ogonem, nieustannie mruczał. Do czasu kontroli u weterynarza wciąż izolowałem go w suszarni, karmiąc i spędzając z nim czas co kilka godzin. Okazało się, że kot poza świerzbem usznym jest całkowicie zdrowy, więc po wyczyszczeniu uszek, zastrzyku i zakrapianiu lekarstwem postanowiłem przenieść izolację do naszego mieszkania - i tu pojawiły się schody.
Mianowicie mam już trzyletniego kota (wykastrowanego samca), niezbyt przyjaznego i ufnego wobec ludzi, jednak do września ubiegłego roku wychowywał się z psem, więc miałem nadzieję że nie będzie tak źle. Zacząłem tak jak wszyscy wszędzie sugerują - izolacja w dwóch osobnych pokojach, wymiana zapachów, naprzemiennie wypuszczanie, równomierne poświęcanie uwagi obu zwierzakom, karmienie przez drzwi, kontakt wzrokowy. Tutaj nie było tragedii, rezydent przez pierwszy tydzień co prawda zdawał się naprawdę przerażony, kiedy wyczuwał jego obecność, ale po upływie 7-10 dni zaczął wykazywać podniecenie pomieszane z ciekawością i jakieś 70% czasu, kiedy nie śpi spędza teraz pod drzwiami mojego pokoju, gdzie rezyduje Trufelek, "intruz", chcąc się z nim zapoznać. Kiedy doszło do pierwszego kontaktu oczywiście pojawiły się syki, bicie łapą, pomrukiwanie rezydenta, jednak miałem nadzieję, że sytuacja uspokoi się co najwyżej po tygodniu. Niestety, ciągle stoimy na tym samym, nie jestem w stanie przejść do ostatniego etapu zapoznania kotów, bo nowy przybysz naprzemiennie z rezydentem wykazują wobec siebie zachowania agresywne i obawiam się, że mogą zrobić sobie nawzajem krzywdę. Od tygodnia zostawiam im lekko uchylone i zabezpieczone obciążeniem drzwi u siebie w pokoju, gdzie część czasu leżą wpatrując się w siebie, a część syczą i próbują się zaatakować. Ponadto, nowy kot jest naprawdę potulny i kochany, jednak kiedy w granicach jego wzroku znajduje się rezydent, to instynkty dają górę i momentalnie zmienia usposobienie. Porusza się wolno, już trzykrotnie bardzo mocno mnie ugryzł, kiedy ostrożnie próbowałem zabrać go spod drzwi, przyjmuje zaniepokojoną pozycję.
Wczoraj miał zabieg kastracji, więc mam nadzieję że to jakoś pomoże, kiedy hormony się ustabilizują... Nie obawiam się o rezydenta, bo ten prawdopodobnie nie zamierza go skrzywdzić (kiedy leżał po narkozie, namiętnie go obwąchiwał i lizał), jednak nowy kociak może zainicjować niepokojące bójki. Już kompletnie bezradny kieruję pytanie do was, koci forumowicze - czy mimo obaw powinienem pozwolić na ostatni krok i przejść do pełnego kontaktu obu kotów? Czy warto zwrócić się o pomoc behawiorysty? Macie jakieś rady jak mogę oswoić nowego przybysza w kontakcie z rezydentem? W domu naprawdę bardzo szybko zaaklimatyzował się z nowym otoczeniem i wszystkimi domownikami, pozostaje jedynie ten nieszczęsny kontakt z "braciszkiem"... Na koniec dodam, że dziś sięgnąłem po rozpylacz feromonów, którymi psikam przestrzeń przed drzwiami, jednak tak jak sądziłem, nie przynoszą one żadnych efektów.
Na koniec, przepraszam że tak rozwlekle, jednak chciałem zawrzeć jak najwięcej szczegółów, abyście mieli przed sobą klarowny obraz sytuacji. Bardzo proszę o pomoc i pozdrawiam!