Sierra pisze:Mogłabyś napisać o co chodzi z Sorruniem? Dołączyłam do tego wątku jak zjawiła się Rita, więc pojęcia nie mam

.
Historia Sorka zaczyna się od 2 września 2020 r. rannym telefonem od P.Teresy Pierwszej ,że na jej podwórku są dwa małe koty. Jeden bury drugi biały. Ona ich nie widziała ale ktoś jej powiedział. Już byłam wyszykowana do pracy. Wbrew Januszowi (zarzekał się,że on zostaje w domu

) pobiegłam z żarciem i transporterem. Za chwilę przybiegł TŻ z łapką. Więc słyszał jak rzuciłam "przynieś sprzęt". Powiadomiona Anka też przyszła z podbierakiem. Zlokalizowany jeden kot okazał się zabiedzonym, brudnym, mokrym , trzęsącym się, kulejącym malcem. W nocy szalała burza a on był pod chmurką. Wspólnymi siłami udało się nam go złapać. To był Sorrek. Obraz nieszczęścia. Domowy, wielki miziak co tulił się do rąk.
Drugiego kota nie zlokalizowaliśmy. W miejscu gdzie je dostrzeżono leżała szara , ociekająca wodą i brudem, szmata. Stanęło na tym ,że to pewnie "ten kot".
Ale...teraz mam pewność ,że tym drugim kotem była Sonny. Złapana 6 stycznia. 20 metrów dalej jest kiosk pod którym się zadekowała. Pani co je zauważyła i dała znać PTD była z psem. Uważam ,że koty ze strachu rozpierzchły się. A burzliwą noc przecipiały na tym gałganie. Musiały być wywalone przed lub w czasie burzy.
To są
domowe koty. Znają ich, odgłosy... Sonny deczko zdziczała tygodniami samotności. A może nigdy nie była typowym miziakiem. Kaleka do tego. Żyły wszystkie przy ludziu ale nie w domu. Zaniedbane. Łapy miały uszkodzone albo od urodzenia lub na skutek wypadku jaki stał się u "pana". Weci nie potrafili określić przyczyny kalectwa. Maszyny , wnyki, wady genetyczne...
Uważam ,że mam "stałego" dostawcę kotów chromych. Przez krótki okres czasu na moje podwórko trafiło pięć futer z uszkodzonymi łapami. Przypadek? Nie wierzę w takie przypadki!
To był czarny Florek, piękny w typie rasy czekoladowy Wedel, Sorry i Sonny oraz Gabrysia. Może to jakiś ludzki gospodarz , któremu koty chore nie są potrzebne? Może gołębiarz co wyłapuje futra we wnyki i nie uśmierca (dobry człowiek) tylko znalazł sobie okolicę do wyrzucenia. Wszystkie pojawiły się nagle. Florek wiele tygodni żył z makabrycznie uszkodzoną nogą nie dając się złapać. W domu okazał się mruczakiem. Lękliwym ale mruczakiem. Wedelek to samo. W pełni obsługiwalny. Oba znosiły bolesne ablucje czynione przy sobie. Niestety, boję się że Gabrynia, gdy szczęście pozwoli nam ją odłowić, może też być takim kotem. We wszystkich powyższych przypadkach futra wtórnie zdziczały musząc sobie radzić w obcym terenie.
Sorry... Okazał się kotem , u którego każdy kolejny tydzień, miesiąc przynosił coraz gorsze wieści. Bardzo ale to bardzo chorował. Nie można było amputować mu łapy z powodu zdrowia. 2 razy był odraczana operacja. Potem okazało się, że ma prawdopodobnie chłoniaka. A w brzuszku urosła mu olbrzymia torbiel. Praktycznie weci skazali go na śmierć. Widziałam ich wzrok i minę gdy o nim rozmawiali. Nie poddaliśmy się. Trafiliśmy do onkologa i on dał szansę jeszcze. O operacjach nie ma mowy ale dostał szansę na godne życie. Ma ,tak patrząc prawdzie w oczy, opiekę paliatywną. To długa i skomplikowana historia. jak masz czas i siłę to zapraszam na wątek od 2 września.
Pierwsze chwile po złapaniu
