Izo, macie ciężko, ale może warto coś zmienić.
Podpowiem kilka rozwiązań, bardzo mocno podkreślam - z
własnego doświadczenia opieki nad dzikunami do których musiałam dojeżdżać poza miasto i sporo dochodzić, więc codzienne wizyty były absolutnie niemożliwe.
1. Dokarmianie nie codziennie, ale np. co drugi dzień (raz na jednym terenie, raz na drugim). W międzyczasie duże porcje suchej karmy zostawione w zacisznych miejscach, do których koty mają dostęp. Np. u nas: szklarnia, szopa, podwyższenie pod wiatą, u Was w domkach (?).
Tam w dużych michach, albo w karmniku dla kur (miałam chyba na 5 kg karmy. Coś w tym stylu:

tylko przerzedziłam te poprzeczki u dołu, tak żeby mieściły się kocie główki.
2. Sucha karma, jak już kiedyś pisałam WYPRÓBOWANA Smilla
kitten. Innych nie chciały, tę lubiły. Kaloryczna i znacznie tańsza.
3. Karm puszkowych nie chciały jeść. Zresztą to droga i mało wartościowa imprezka. Zerknęłam, że najtańsza Smilla 800 g w puszkach to około 9 zł za kg. Za tyle to można kupić niektóre mięsa i podroby: serca, nerki, kiedyś fenomenalne (zdaniem kotów) śledziony. My kroiliśmy, u Was to może nie być możliwe, ale może maszynka do mięsa z szarpakiem załatwi sprawę. Podawać co drugi dzień, "z górką", żeby starczyło nawet dla maruderów, którzy później dojdą na karmienie.
Mięso jest bardziej kaloryczne niż puszki. Najedzą się mniejszą ilością. A kosztowne duperele z Rossmana? Po co, u licha? To ta jakby w domu piszczała bieda, a dzieci były karmione cukierkami.
4. Ogrzewanie kotom nie jest potrzebne. Wam tak, i jest dla Was ważne, gdy tam jesteście. Kotom, tak zadbanym jak Wasze - absolutnie nie. Spokojnie wytrzymują nawet -20 w nocy. Tylko trzeba wtedy dbać o pojenie. Przy tak ciepłych zimach jak obecnie, spokojnie dadzą sobie radę. Mają budki, są karmione,
naprawdę wytrzymają.
Piszę w czasie przeszłym, bo po latach systematycznych kastracji stado się przerzedzało, przerzedzało, aż został tylko jeden, który z racji emerytury został domownikiem.