Janusz kupił mi latarkę czołówkę.

Fajna rzecz.

Już pierwszego dnia rąbnęłam nią w płot kotłowniany podejmując próby przeciśnięcia pojemników z żarciem na drugą stronę

Bliskie spotkanie było bom się wtuliła w sztachety. Czołówka tak trzasła ,że myślałam ,że to jej pierwsze i ostatnie wyjście było
Od koleżanki dostałam cudnawą kurtkę. Do wychodzenia kociego. I buteczki na stopki złachane zimą. Ona już ich nie potrzebuje a ja zawsze zużyję wsio do końca. Mamy te same rozmiary. Wie, ze szybko niszczeje mi wszystko podczas kateringów i zanim się pozbędzie "łachów" wzywa mnie. Wysłużona, zdemolowana do cna kurtka w kolorze wojskowym

, została wyniesiona na śmietnik. Dobrze mi służyła.

Już nie zapinała się. A mankiety to trzymały się jeno na nitkach.
Nie lubię jasnych ciuchów wdziewać gdy idę karmić koty. Dlaczego" ? Dlatego ,że jestem wtedy widoczną plamą.

Nawet w mroku. Łażę w różne dziury gdzie moje obecność nie musi być zauważona. Taki se kamuflaż wymyśliłam.
Niestety, ktoś cięgiem zostawia żarcie za płotową dziurą. Przez którą przełażę by w łapce kotłownianej (tej do nawyknięcia dla Gabrysi ) zostawić jedzenie. Zaznaczę tylko, że powoli miska zbliża się do zapadki! Żarcie znika. Może jest nadzieja. Dwa razy widziałam jak wchodziła do środka. Choć nie szczególnie udaje się nam spotkać
Ślady na ziemi i niebie prowadzą do młodego człeka już nam znanego. Domyślam się ,że to "jedzenie" dla Gabrysi. Nie dość ,że nie karmi regularnie. To takim badziewiem, że mi żołądek się ściska od patrzenia. Przełażąc przez dziurzysko muszę uważać by nie wdepnąć w to coś zwanego jedzeniem. Wczoraj była gruba skóra od ryby. Dziś jakieś resztki obiadowe. Nawet sroki tego nie wyjadły. Rynce i cynce opadajom
