To mój pierwszy post chociaż koty mam od lat. Sprawa dotyczy mojego 17 to letniego staruszka. Mam nadzieję, ze będziecie w stanie mi pomóc.
Otóż w miesiącu wrześniu mój kot zaginał. Dodam, ze mieszkam 10 km od warszawy, Wieś, kiedyś to była, teraz coraz więcej domów jednorodzinnych.
Za 3 dni znalazłem ogłoszenie na facebooku, z przychodni weterynaryjnej, znaleziono kota. Patrzę, mój. kurde, jadę. Nie miałem czasu i wysłałem ojca z córką. Kot jest, żywy, cały tylko mocno przerażony. Okazało się, ze kot został porwany 250 m od domu. Ktoś przejeżdżał, zobaczył kota i stwierdził, ze to bezdomny kot. Wywiózł go 15 km do weterynarza i tyle. Ku...wa, koty chodzą kilka kilometrów od domu, zwłaszcza na wsi.
Ojciec odebrał kota. Nic nie podpisywał itp. Powiedzieli, ze go przebadali, i że ma coś z nerkami.
Kot wrócił do domu i tyle.
Minęły prawie dwa miesiące i przyszła faktura z Urzędu Gminy na 587 pln.

Co robić, pod fakturą nie ma żadnych dokumentów, nie ma żadnych załączników jedynie za pobyt i badania. Fizycznie ja nie zlecałem badań, ja nie woziłem do weterynarza, ja nic nie podpisywałem a kot został porwany. na jakiej podstawie żądają pieniędzy? Naprawdę nawet nie wiem czy mu coś robili.
A dodatkowo kot wrócił zapchlony potwornie. Mimo, że dostaje prochy na pchły. Miałem miesięczna walkę z pchłami w domu. Drugi kot, maleńki, 3 miesięczny maine coon, od razu dostał pcheł, MASAKRA.