
Osiedle jak ich wiele,przydomowe koty wylegujace sie na trawnikach i on.... mala chuda kruszynka,slepo bladzaca po chodniku...nie bala sie ludzi,nie bala sie zwierzat....nic nie widziala wiec czego bac sie miala. Zostawilam...nie moglam,bylam umowiona. Teraz jestem, w glowie 1000 mysli...co robic...czy umarla?czy ciagle tam jest? Kichala... oczy calkowicie zaropiale...chuda...samotna mimo ze byla przy niej matka, nie ma szans,w takim stanie nie przezyje....jest za mala i zbyt chora.
Mam wyrzuty sumienia ze zostawilam tam tego kota,to neib yle jaki dziki kotek,to kociak ktory bez pomocy zginie,to kwestia godzin.
Jednak.... mimo ze bardzo chce,nie moge. Mam juz ful kotow,malo wyrozumialych rodzicow,zero pieniedzy i w ogole miejsca w domu. Nie mam zadnej klatki,zadnego kartona,NIC.
Gdybym go wziela nie mialabym go gdzie przechowac,zarazilby mi koty,nie mialabym go za co wyleczyc,rodzice by mnie zabili.....
Faktem jest ze nie wyjezdzma na wakacje i mam czas.... ale naprawde nie moge sie podjac....prawda? Czy moge mu w ogole pomoc...nie wiem co robic...caly wieczor myslalam o tej kruszynce. Dlaczego tylko ja?dlaczego tylko ja przejmuje sie jego losem...tylu ludiz jest na swiecie ktorzy maja lepsze warunki niz ja...czy jestem nienormalna?
napewno bezradna.