Nul współczuję... koty mam od zawsze, czasami nawet miałam więcej niż jednego... ale tegoroczne linienie Tulki sprawiło, że miałam SNY. SNY, w których tonę w morzu sierści. SNY, gdzie wspinam się po sierściowych górach, a następnie ginę z powodu lawiny... była też RZECZYWISTOŚĆ - budzenie się w środku nocy, człapanie do lustra, wydłubanie paru kłaczków z zaspanych ócz mych, powrót do łóżeczka. RZECZYWISTOŚĆ, w której sprzątałam codziennie mieszkanie po 2-3 godziny*, żeby chociaż część kłaków usunąć. RZECZYWISTOŚĆ, która sprawiła, że nabyłam cały zestaw narzędzi tortur (tzn. wszystkie możliwe grzebyki, szczotki, przecinak do kołtunów** itp), 5 rolek odkłaczających (1 dla Księciunia, powinny dotrzeć w tym miesiącu), zestaw kulek odkłaczających do prania (też będę w ciągu miesiąca, dam znać jak się będą sprawdzać) oraz zbieram kasę na odkurzacz samobieżny, żeby chociaż część kłaków ogniał.
Na szczęście sierściokalipsa trwała tylko ok. 3 tygodnie... chociaż ciągle czyszczę mieszkanie i ubrania
*a mieszkam w kawalerce!
**niby Tulka się specjalnie nie kołtuni, ale już z rozpędu poleciałam
