Byłam wieczorem sama wieczorem. Zrobiłam sobie po "kociej robocie" drinka na uspokojenie i padłam. Późno wróciliśmy od weta. Janusz ledwo do pracy się wyrobił.
Niestety zmartwieni i bez rozwiązania zagadki odbył się nasz powrót. Gorączka u Sorrunia była pod sufit. Krwi nie udało się wiele pobrać bo strasznie się zdenerwował. Wystarczy, oby!, na morfologię. Na pozostałe badania niestety nie. Może na stosunek a/g jeszcze kapka starczy ale nie mamy pewności. Jeśli w ogóle coś wyjdzie.
Jest cały obolały. Co nie jest dziwne przy takiej gorączce. Buczał i warczał na nas. Janusz aż wyszedł. A Sorrunio wtulił się we mnie i tak trwaliśmy. Węzły chłonne wielkie jak piłki. Pasek czerwieni na języku. Lewe oczko też zaczerwienione. Osłuchowo nie jest źle. Chyba bym wolała by "coś" wyszło w oskrzelach. Byłoby czego się czepnąć. A tak to może być wszystko. Dostał kroplówkę, leki p.gorączkowe/bólowe, sterydowego kopa, drugi antybiotyk.
Nie było super poprawy po sterydzie co mnie martwi. Choć je, to ważne. Mniej ale coś tam wcina. Rano, gdy ma apetyt większy wpycham mu smaczka za smaczkiem. Byleby upchał w siebie najwięcej.
Ciocia waanka przesłała mu przysmaczki i one są na topie . Dzięki wielkie

. W nocy przyszedł do mnie dzieciak na mizianki. Jakże ja się ucieszyłam. Potem położył się obok na poduszce i tak trwaliśmy. Tak strasznie się o niego boję ,że aż mi nie dobrze z tego lęku.
Gdy Janusz wszedł z nim do domu po wizycie ja zostałam nakarmić kota śmietnikowego. Stałam tam między brudami i ryczałam jak głupia. Do domu poszłam spokojna. Żadne zwierzę nie może odczuwać moich nerwów i widzieć łez. Wiem, że czują (Ulinek tulił się bardziej niż zwykle) ale ten płacz wyładował prawie cały stres.
Jesteśmy oboje wqrwieni na los. Obwiniamy siebie za wszystko co się stało. Tyle umarło futerek i jeszcze Sorrunio zagrożony. Moje kochanie wielkie. Obwiniam siebie, że mi się zachciało operacji. Bo od wizyty w lecznicy się zaczęło. Coś przytargaliśmy? Przypadek?
Teoś też nie pomaga bo bardzo stresuje Sorrunia. Bardzo. Jestem na niego zła jak cholera za agresywne zachowanie. Nie irracjonalnie. Co on zawinił ,że mu los w tłusty tyłek kopa dał? Nie jego wina, że Pani chora i nie ma nikogo kto zwierzakami by się zaopiekował. Jako DT trzeba się liczyć z takimi możliwościami.
Teraz czekanie na wyniki. Nerwy, nerwy, nerwy...