Wczoraj padał u nas grad z deszczem. Akuratnie wracałam z pracy i zatrzymałam się by michy uzupełnić. Okrutnie dużo ostatnio jedzenia idzie. Ciekawe ile w zakamarkach gąb siedzi nie dożywionych?

Zmokłam tak ,że z fryzury fikuśnej hełm mi się zrobił po wyschnięciu. Dosłownie. A grudki z nieba aż mi nos pocięły i okulary zabrudziły.

Trza było rano łeb pod kran włożyć by skorupę zmyć.
Kotów nie było dziś rano ale zostawionych porcji też nie było. Spłoszyłam nowego biało-rudego spod okna. Biedak dojadał resztki po Mamuśce. Dostaje sporo na terenie kotłowni ale czy on tylko zjada? Potem popłakiwał sobie na tym rujnowisku jednak nie podszedł. Nie możemy oboje jakoś ustalić pór karmienia,by łapkę nastawić. Ale powolutku , powolutku ... Poszłam też sprawdzić okienko piwniczne Mamuśki bo nie zjawiła się wczoraj i dziś na śniadaniu. I dobrze zrobiłam. Ktoś zaplatał sznurek tak ,że przez obecną szparkę jej gruba doopa nie przeciśnie się. Odmotałam, zawołałam, zostawiłam saszetkę.
Dziś byłam sama. Janusz w pracy dulczył. Koty już od 4 rano, głodem gonione, czyniły rejwach by mnie podnieść. Kręciły się po mnie. Skoki, umizgi, mruczanki. łapki w jelitach. łapki na szyjce mej. Walenie głową. Buziaczki. Kudły w moich ustach. Mruczanko na wiele głosów. Wreszcie zmusiły mój pęcherz do obrony. Wstałam nie mogąc dłużej pełnego organu narażać. Moja kuwetka, ich kuwetka. Puszeczki. Surowe mięsko. Saszetki dla wybranych. Bieg do dzikunków. Po powrocie biegusiem kudły moje do mycia. Kotów sierść do omiecenia. Ból głowy a tutaj...
proszeczka nie ma w doma 
Rodzina wyżarła i nawet nie powiadomiła. Wyszłam wcześniej by wyrobić sie do apteki co to o 7 rano otwarta jest. W pracy
łykłam i ulga. Deczko odpuściło! usiadłam i oddech złapałam.