MalgWroclaw pisze:Czekanie na pożegnanie byłoby tylko przedłużaniem cierpienia kota, żeby człowiek lepiej się poczuł. Nie pojmuję, po co.
Również uważałam, że kot winien przebywać w lecznicy minimum. Tylko i aż tyle ile potrzeba. Tutaj potrzeba była , niestety, krótka. Kropcia była przerażona i tak bardzo mocno. Słyszałam jej płacz. Nie było sensu wydłużać jej cierpienia i stresu. Robię kotom złapanym na leczenie testy. By wiedzieć z czym walczę. Jakie są nadzieje, przeszkody i co mam zdecydować gdyby kot miał nie wrócić. Bo jego stan zdrowia sugeruje pozostawienie w domu. Bo nie tylko wiekma znaczenie.
Życie toczy się dalej. Ileż razy to pisałam. Za dużo! Zostały koty w domu i na dworze. Trzeba co rano wyjść nakarmić kociambry. Głowa co i raz odwraca się w kierunku, skąd Kropunia przybiegała. Za nią Biała. Patrzę w ciemne, zamknięte okno piwniczne. Mrok litościwie okrywa miejsca, które wywołują wspomnienia. Trzeba skupić się na macaniu by żarcie nałożyć. Przywykłam robić to bez latarki i tak mi zostało. Nie chcę zwracać uwagi. To raz. Pozostawiłąm w ten sposób wiele latarek. To dwa.
Nie wiem kto wyżera nerki i suche za kotłownianym płotem ale wszystko znika. Muszą być nowe koty. Może więcej niż dwa/trzy jakie widziałam. Niestety, mamy stałych "dostawców futer" i to oni podarowali nam choroby jakich nie było. Moje stadko było od lat stabilne i wolne od FeLV/FIV. Nawet ciężko chore koty nie wykazywały dodatnich testów. Ale tego się już nie odwróci.
Dziś zaspałam to i bieg był szybszy. Szyluni nawet mocno nie musiałam wołać. Szybciusio przybiegła. Pojawił się też Rudy właścicielski i nie wiem czy ku żarciu kotłownianym (temu dla nie znanych wyłożonym) nie ruszył. Ale wpierw, jak prawdziwy facio, zajął się oglądem koparek stojących na robionym właśnie parkingu. Z jakim on zajęciem i przejęciem badał sprzęt. Obwąchiwał opony pełne brudu. Zaglądał w łychy. Prawdziwy chłop!