Dokarmiam dzikiego dwulatka, kompletnie niezsocjalizowany - widać że ma złe doświadczenia , na początku jak widział że stawiam miskę na tarasie, albo chcę podnieść to uciekał, bo myślał że podnoszę kamień żeby go walnąć...Od dwóch miesięcy siada przed drzwiami tarasu 2x dziennie, ale jak otwieram żeby czarnucha nakarmić to się cofa na 2 metry. Tyle, że jak wyciągam rękę z miska to się oblizuje i nie ucieka, ale nie podejdzie. Jak taras zamknięty to kot się wysypia tam na fotelu. I w sumie mogłoby tak zostać do samego końca- mojego lub jego- ale: wyprowadzamy się stąd na wiosnę, to jest osiedle domków jednorodzinnych, kocich karmicielek nie ma. Pomysł pt. odłapać i do schroniska, odrzucam, najpewniej go uśpią i tyle. Najchętniej, mimo że to mnóstwo różnych perypetii, bym go zsocjalizowała, wykastrowała i zabrała - z tym że to już byłby dom niewychodzący, mieszkanie w bloku.
No i teraz jak to zrobić? Najpierw złapać dzikusa do klatki i wykastrować czy próbować oswajać najpierw, a potem skalpel? Ciężko mi myśleć, że tak tu zostanie i będzie sobie musiał radzić sam. W ogóle czy się zaaklimatyzuje w bloku ? Akcja Kuweta? Zawsze koty były u nas "od małego" co prawda czasem znajdy aspołeczne, ale kilkumiesięczne, więc się dało wszystko zrobić.
Może go socjalizować kocimiętką na zachętę, żeby się przełamał? Jakis Feliway reklamują też jako "feromony dobrobytu"...drogie cholerstwo, ale trudno.
Osobna sprawa to transport- 500 km... no ale to ew. później będę zbierać rady.
Komentarze pt. "było nie dokarmiać" proszę darować, kot chudy jak papier się wkradał do kuchni przez otwarty taras i kradł jedzenie naszemu kotu, który już za TM

Nie mieliśmy serca go odpędzać, psikać wodą itp...Obecnie zaokrąglony , zdrowy, wręcz elegancki tyle że dzikus. Sąsiedzi to psiarze, nie mam co liczyć na dokarmianie, nawet jakbym się zobowiązała przesyłać kasę na utrzymanie.
HELP!