Nie mogłam spać w nocy z soboty na niedzielę. Dopadła mnie migrena gigant. Po zapaleniu mózgu

mam okresowe zawroty głowy. Takie bujawki. Przy migrenie nasilają się. Wzięłam leki ale tak okropne głupoty mi się śniły ,że aż strach.
Uliś źle się czuł. I jemu dałam p.bólowe. Na śniadanie zjawił się inny kot. Nie tan sam Uliś co zawsze. On już chyba nie wróci. Ale radośniejszy i nawet deczko głodny. Pomizialiśmy się tradycyjnie na blacie aż do mego użarcia w brodę. Też tradycyjnie. Tak mnie to wzruszyło i ucieszyło. Z mijającymi godzinami ból wracał u nas obojga. Przespaliśmy prawie całą niedzielę. W domu bajzel. Bo jak paniusia poleguje to pana nie ma. Jego jeszcze bardziej "głowa boli".
Martwią mnie bure siostry zadomowione na kotłowni. Nie widuję ich już wcale. Co ostatnio nigdy się zdarzało. Ciekawska Dzidzia była wszędzie. Siostra czekała na mnie często przy michach. A jak jej nie było. to wołana, przychodziła. Teraz ich nie ma. Obu. Jedzenie też nie znika. Przekopałam po południu kotłownię tam gdzie mogłam. Obeszłam dziury i piętra i zakamarki. Przejrzałam budki, posłanka, kartony. Nic. Co prawda jak weszły w dziurę ciepłowniczą (a stamtąd wychodziły najczęściej w zimnicę) to nie ma szans na ich odnalezienie. Tam jest cmentarzysko kocie.
Może siedzą w budkach na zewnątrz? Choć nigdy tam nie bytowały. Ale tam nie właziłam przez płot. Zbyt źle się czułam.
Może nowe koty je przegoniły? Może jakieś choróbsko przyniosły? Może auto? Ale obydwie? Tylko Dzidzia latała po okolicy. Może ... Jest tyle może. Ale to nic nie zmieni. Kotów nie ma. Strasznie to mnie przygnębia. Choć wiem, że nie ma na to rady.
Pani Teresa mówi, że jest jakieś bure z białymi skarpetkami. Nowe.
To nie ma końca.