» Wto lut 26, 2019 22:54
Poszukuję właściciela
[url][url][list=][/list][/url][/url]Poszukuję pierwszego właściciela mojej koteczki. Chciałabym także uzyskać informację o przodkach zwierzęcia, w szczególności chodzi mi o informacje dotyczące genetycznego obciążenia koteczki chorobami serca, nerek, wątroby, itd. Kotka została znaleziona, prawdopodobnie na działkach, na terenie Pragi Południe, w bliskich okolicach ul. Igańskiej w Warszawie. Weterynarz z lecznicy określił jej wiek w przybliżeniu na około półtora roku (stan na dzień 20.10.2006r.). Kotka nie była zwykłym dachowcem, już na pierwszy rzut oka widać było, że jest rasowa. W książeczce zdrowia ma wpisaną rasę "rosyjski niebieski", mnie bardziej podchodzi pod rasę "korat". Zdjęcie koteczki w załączeniu, być może ktoś rozpoznaje w niej swoją zgubę. Kotka trafiła do mnie w dn.21.10.2006r. i od początku była wielkim obieżyświatem, ciekawym wszystkiego, wyjątkowo sprytnym i ewidentnie skorym do ucieczek (kiedy tylko otworzyło się drzwi wyjściowe mieszkania lub okno w pokoju, kotka natychmiast usiłowała wyjść na zewnątrz. Miała zwyczaj chowania się za drzwiami do pomieszczeń i niespodziewanego łapania za nogi przechodzących domowników, oczywiście w charakterze zabawy. Od początku była nauczona korzystania z kuwety, co oznacza, że wcześniej miała właściciela i musiała uciec z domu (być może wykorzystując sprzyjające warunki i nieuwagę opiekuna). W zachowaniu była niezwykle kulturalna i subtelna, widać było, że była bardzo dobrze wychowaną kotką. Kiedy czegoś nie tolerowała wydawała z siebie charakterystyczne "warczenie", być może w poprzednim domu wychowywała się razem z psem. Przez wiele lat kotka była zdrowa i w pełni sił. Oprócz kamieni struwitowych w nerkach, na nic więcej nie chorowała, a przynajmniej w okresowych badaniach kontrolnych nic niepokojącego nie zostało wykryte. Stan zdrowia kotki pogorszył się nagle w połowie ubiegłego roku. Kilkakrotnie wystąpiły epizody bezwładu tylnej części ciała, które dość szybko mijały. Koteczka miała podwyższone parametry wątrobowe, nerkowe oraz niski poziom kinazy keratynowej, wskazujący na postępujące schorzenie neurologiczne.Stwierdzono także stopniowe zanikanie kręgosłupa (coraz cieńsze kości) i mięśni. Dwukrotnie w ciągu dwóch dni miała napady pseudopadaczkowe, polegające na gwałtownym przewróceniu się na grzbiet i jakby drgawkach, w czasie których miała wystraszony wzrok i gwałtowne ruchy nóżek (jakby odpędzała od siebie coś strasznego), które ustępowały bardzo szybko. Jeden z takich napadów miał miejsce podczas odpoczynku zwierzęcia. Po zakończeniu jednego z takich napadów, koteczka zaczęła gwałtownie oddychać bardzo szybko przez otwarty pyszczek z lekko wysuniętym języczkiem. Podobnie jak same napady, również i to zdarzenie trwało dosłownie pół minuty, po czym wszystko zdawało się wrócić do normy. Tylko od tego czasu kotka zaczęła przez pewien czas unikać dobrze nasłonecznionych miejsc, w których wcześniej wylegiwała się z lubością. Wybierała teraz miejsca jakby bardziej zacienione, zachowując się tak, jakby czegoś się bała. Zaczęły się także częste wymioty, brak zainteresowania zabawą, bardzo szybkie męczenie się po niewielkim wysiłku, przesypianie większości czasu. Kotka bardzo dużo piła i praktycznie były takie dni, że kiedy nie spała, potrafiła podchodzić do miseczki z jedzeniem co 5 - 10 minut, zjadając bardzo niewiele. Wykonane ponownie badanie krwi pokazało, że parametry wątrobowe i nerkowe wróciły do normy, są lekko podwyższone (w porównaniu do wcześniejszych badań) i trzeba je po prostu bardzo często kontrolować. Pytany przeze mnie lekarz weterynarii, nie potrafił postawić jednoznacznej diagnozy, co się dzieje z organizmem zwierzęcia, tylko stwierdził, że przyczyny mogą być różne, m.in. choroba nerek, wątroby, serca, choroby neurologiczne pierwotne (np. wskutek urazu) lub wtórne (wskutek np.cukrzycy). Zalecone badanie usg jamy brzusznej nie wykazało (według słów wykonującego je lekarza radiologa) niczego niepokojącego w jamie brzusznej kotki, poza niewielką zmianą, usytuowaną na jednej z nerek, o podwyższonej echogeniczności, którą jednak lekarz kazał się nie przejmować. Kotki nie skierowano na bardziej szczegółowe badania (np. biopsja), w celu sprawdzenia co to za zmiana i jakiego jest ona charakteru. Lekarz prowadzący nawet nie zalecił monitorowania tej zmiany, poprzez wykonanie kolejnego badania obrazowego w odstępie krótkiego czasu. W krótki czas potem u kotki zaczęły mieć miejsce przemijające napady ślepoty, trwające od kilku do kilkunastu godzin, podczas których kotka miała bardzo rozszerzone źrenice (prawie w ogóle nie było widać tęczówek) i dosłownie "obijała się " o meble. Napady ślepoty powtarzały się z różną częstotliwością, a w ich trakcie, kiedy spojrzało się z bliska w oczy zwierzęcia, można było dostrzec, że źrenice nie są krystalicznie czarne, tylko jakby lekko zamglone (zaćma?). Po ustąpieniu dolegliwości, kotka znowu poruszała się swobodnie, tylko od tego czasu zauważyłam, że ma ona jakby ograniczone pole widzenia (kotka nie reagowała na ruch rękoma po bokach głowy, czasami także patrząc wprost nie wodziła oczkami za ręką) i jest jakby głucha (brak reakcji na bardzo głośne dźwięki typu fajerwerki, których wcześniej panicznie się bała, brak reakcji na nawoływanie jej po imieniu). W ciągu nocy potrafiła długo miauczeć żałośnie w ciemnym pokoju, jakby bała się tej głuchej ciszy i wołała opiekunów na pomoc. Lekarz okulista również nie potrafił postawić jednoznacznej diagnozy dolegliwości, również powiedział, że przyczyn może być kilka, stwierdził jedynie obecność mikrowylewów na siatkówce w badaniu okulistycznym, które mogły być spowodowane wysokim ciśnieniem. Skierowano więc kotkę na pomiar ciśnienia, którego parametry rzeczywiście okazały się bardzo wysokie, zatem kotce zalecono stosowanie leku Cardilopin 2,5 mg. Nie zaproponowano w ogóle wykonania żadnych innych badań, żeby wykluczyć ewentualne współistnienie innych chorób, mogących być przyczyną dolegliwości. Stosowanie leku nie pomogło, kotka nadal miała napady całkowitej ślepoty, do której dołączyły się też zaburzenia równowagi (kotka zataczała się ). W ostatnim czasie kotka bardzo schudła (z 3,9 kg do 1,9 kg), dostała też ostrej biegunki (nawet kilka razy w ciągu dnia) o bardzo nieprzyjemnej woni, ciemnobrunatnym kolorze, która pozbawiona była resztek strawionej treści pokarmowej. Przestała tez korzystać z kuwety, a swoje potrzeby fizjologiczne załatwiała w ciemnych miejscach (pod wanną, za regałem). Jedynie mocz oddawała normalnie do kuwety. W ostatnim czasie kotka była bardzo osowiała, jakby ją coś bolało, nawet po skorzystaniu z kuwety nie "myła się"). Na dwa dni przed śmiercią miała epizod nierównej wielkości źrenic, w trakcie którego jednak normalnie chodziła i funkcjonowała, a także jadła ( w ostatnim czasie wyłącznie mokrą karmę, suchej w ogóle nie ruszała). W dniu poprzedzającym zgon kotka nagle bardzo osłabła, dosłownie "przelewała się przez ręce". Wkładając zwierzątko do transportera, wyraźnie wyczułam, jak jej waga bardzo spadła, była dosłownie lekka jak piórko (jeszcze tego samego dnia rano, kiedy brałam ją na ręce, czułam normalny ciężar ciała). Nie miała siły samodzielnie wstać, a podnoszona na rękach, kładła się ponownie na prawy bok. Dotykając przednich łapek odczułam, że są one chłodne, a jedna z łapek w części bliżej tułowia, była jakby naprężona. Druga łapka była jakby bezwładna. Kotka usiłowała miauknąć, ale nawet to przychodziło jej z wielkim wysiłkiem. Podczas wychodzenia z domu kotka usiłowała wydostać się z transportera (zawsze tak robiła, kiedy szłam z nią do lecznicy), ale szybko opadła z sił. na ulicy wystawiła łebek na krótko z torby, usiłując rozpoznać otoczenie. Odniosłam jednak wrażenie, że jej kontakt ze światem zewnętrznym odbywa sie bardziej poprzez węch, niż przez wzrok (kotka nie reagowała na bodźce wizualne). Zatem miała zachowany kontakt z otoczeniem. W klinice weterynaryjnej stwierdzono u kotki obniżenie ciepłoty ciała (miała 34 stopnie C) i hipoglikemię. Powiedziano mi od razu, że stan kotki jest bardzo ciężki i rokowania bardzo złe. Nie wykonano jednak niezwłocznie żadnych badań diagnostycznych, poza własnym USg, którego wyników również mi nie podano. W karcie wypisowej ze szpitala, odebranej już po śmierci zwierzęcia, w dniu przyjęcia do kliniki jest wpisane m.in. "jama brzuszna miękka, niebolesna". Tymczasem już następnego dnia w karcie jest kolejny wpis o treści "jama brzuszna miękka, bolesna w przodobrzuszu", co dowodzi, że kotka miała zachowaną świadomość otoczenia ( w przeciwnym wypadku nie odczuwałaby bólu). Z karty wypisowej wynika, że podczas pobytu zwierzęcia w szpitalu zastosowano jedynie glukozę dożylnie i masaż serca wykonany po pogorszeniu się akcji krążeniowej (nie zatrzymaniu) i wystąpieniu duszności. Żadne inne leki nie są konkretnie podane w karcie wypisowej (mowa jest jedynie ogólnie o farmakoterapii, przy czym brak podania nazw konkretnych farmaceutyków). W trakcie oglądania ciałka koteczki, już po jej śmierci, zaniepokoił mnie wygląd pyszczka. Był on lekko rozwarty i jakby zastygły w mocnym (szczęko)ścisku, tak jakby kotka desperacko walczyła o każdy oddech do końca. Tymczasem jeśli kotka nagle przestała oddychać i po prostu "odpłynęła", to pyszczek powinien być chyba luźno zamknięty, tak jak powieki. Robiło to takie wrażenie, jakby w ostatnich chwilach życia kotka broniła się przed czymś (doustnym podaniem leku?), natomiast w głębi otwartego pyszczka zdawało mi się, że dostrzegłam jakby coś czerwonego (uszkodzenie wewnątrz pyszczka wskutek nieudanej intubacji zwierzęcia?). Ciałko koteczki wyglądało strasznie, jakby przed śmiercią przeszła przez męczarnie. Wydawała się jeszcze chudsza niż poprzedniego dnia, kiedy przywiozłam ja do kliniki. Lekarz powiedział, że prowadzili reanimację przez 25 min, ale kiedy nie dawała pożądanych rezultatów, zrezygnowali. Powiedział też, że reanimację przeprowadzili za pomocą ręcznego masażu serca, a rozpoczęli ją kiedy tylko zobaczyli, że kotka ma problemy z oddychaniem (coraz wolniejsze oddechy, wykonywane z coraz większym wysiłkiem), czyli w trakcie pogorszenia akcji krążeniowo-oddechowej, a nie po jej zatrzymaniu (czy to nie pozostało bez wpływu na pogorszenie stanu zwierzęcia?). Na moje pytanie, dlaczego wobec braku skuteczności ręcznego masażu serca, nie podłączyli kotki do aparatury oddechowej, lekarz stwierdził, że klinika nie dysponuje bardziej zaawansowanym sprzętem i nie ma na wyposażeniu defibrylatora. Tymczasem mnie chodziło o aparaturę podtrzymująca oddech (respirator). W tej klinice przeprowadzane są operacje zwierząt w narkozie, więc taką aparaturę klinika na pewno ma na stanie. Pytanie dlaczego w tym przypadku jej nie użyto, a ograniczono się jedynie do ręcznego masażu serca (chodzi o klinikę Elwet w Warszawie, przy al. Niepodległości 24/30). W ocenie lekarza stan zdrowia kotki bardzo szybko się pogarszał, tak jakby "coś ją zżerało od środka". Lekarz nie potrafił podać ani wstępnej diagnozy jaka była przyczyna nagłego pogorszenia stanu zdrowia zwierzęcia, ani nawet jakie ma przypuszczenia własne co do tego. Ograniczył się jedynie do przypuszczenia, że mógł to być nowotwór, ale jakiego rodzaju i w jaki sposób mógł przyczynić się do śmierci zwierzęcia. Na moje uwagi dotyczące wykrytej zmiany w okolicach nerki i braku jej dalszego diagnozowania (jako niewłaściwie przeprowadzonego leczenia koteczki przez lekarza kliniki), rozmawiający ze mną lekarz odparł, że niektóre rodzaje nowotworów potrafią rozwijać się bardzo szybko, nawet w ciągu miesiąca. Jeszcze w trakcie przyjęcia do kliniki zasugerowano mi, że to ja jestem winna stanu kotki, a w karcie wypisowej podano, że kotka była skrajnie wyniszczona i niedożywiona (chyba tak było łatwiej, zamiast od razu przeprowadzić wszystkie niezbędne badania - była godz.1.30 w nocy). Z uwagi na pewne okoliczności, które wystąpiły tuz przedtem i gwałtowność pogorszenia stanu zdrowia kotki, miałam obawy, że zwierzę zostało otrute przez osoby trzecie, którym przeszkadzało. Pani doktor, wysłuchawszy mojej opinii, zaproponowała mi, żebym w takim razie rozważyła uśpienie kotki, bo muszę być za nią odpowiedzialna (to tak, jakby ciężko chorego człowieka poddać eutanazji, zamiast go ratować, w imię błędnie pojętej odpowiedzialności za niego). Stąd moje pytanie, zawarte w wątku, aby zgłosiła się osobą (jeżeli to czyta), która była poprzednią właścicielką koteczki, ponieważ chciałabym wiedzieć, czy stan zdrowia kotki nie był spowodowany ewentualnymi obciążeniami genetycznymi. Może ktoś rozpoznaje w kotuni swoją dawną zgubę? Proszę także aby odpisał mi ktoś kompetentny, na jakie schorzenia mogła cierpieć kotka, na podstawie opisanych powyżej symptomów (może ktoś z Was miał analogiczny przypadek). Chciałabym tez zapytać Was jakie są Wasze doświadczenia z kliniką Elwet? Czy jest prawdą, że maja taka złą opinię? Może diagnoza i leczenie kotki nie były właściwe? Czekam na Wasze odpowiedzi. Ania