Niestety, nie widuję jej. Mam tylko nadzieję ,że zmieniła miejsce bytowania. Ma gdzieś lepszą stołówkę lub późno do mojej przychodzi. jak Czekolada co po 2-ch miesiącach się pojawił. Potem znikł a wczoraj siedział pod autem na wieczornym karmieniu pod marketem. Jakby zawsze tam był. Nawet nie zwiał jak michę mu postawiłam. Ale i nie zjadł. Jednak gdy zakumał ,że zbieram miski i wszystko trafi na "zwykłe" miejsce czyli za płot , zmaterializował się na murku. Obok mnie. Był tak niecierpliwy ,że ruszył ku żarciu zanim talerz wylądował na ziemi, pod daszkiem. Sperniczyłam migusiem.
Może jego pojawianie się jest związane z anomaliami
Wracając z obchodu wpadłam na pomysła by raz jeszcze sprawdzić. Było już ciemno mocnawo. Niestety panowie mechaniki dalej byli ale siedzieli w budynku. Kocica popłakiwała na murku. Szybka ocena sytuacji. Mówię do Pani Teresy co ze mną była ,że tak szybciusio wątróbkę położę małej na tym murku. To prosto z bramy jest , poza widokiem. Proszę by PT stała i nie gadała i nie ruszała się. Przypilnowała czemadanu bym nie telepała się z nim podczas podkradania. Kiwa babka głową, obok plecaka staje. Idę z naszykowanym dla niej pojemnikiem...Powoli, bo tam śmieci pełno. Na pamięć idę. Nie pierwszy raz po ciemoku wędruję, więc jakoś daję radę. Na chwilę zamieram jak ktoś w drzwiach staje. Ale nie widzi mnie. Wraca po wyrzuceniu peta. Ognik wystartowany w chmury powoli gaśnie opadając na piach. Atmosfera jak w Bondzie. Zagasło pecisko, cicho ... więc stawiam kolejny krok. I.... I raptem za moimi plecami ...rozświetla się latarka. Snop jasności omiata mnie i okolicę. Prześwietla mrok jak krzyk. A donośny głos PT za mną oznajmia
poświecę pani bo ciemno jest
ma być ciemno, pani to zgasi.
ale nic nie widać
ja widzę
ale...
przecież zaraz faceci wyjrzą
a... nie pomyślałam





(AMY 



by potem zasnąć sprawiedliwym snem zasłużonego kota. A potrafią być upierdliwe w czułościach. Szczególnie U-Boosiek. Ale nie wiem czy w tej kwestii rozkręciły się na maksa. 



Pominę, że już nie takie szczuplusie. Tylko z łydami jak u futbolisty. Ale te... rysy. Kocie pazurki tak mi je zaznaczyły, że wyglądałam jakbym była przez szalonego nożownika uśliczniona. Krótka kieca jeszcze je podkreślała. No nic. Szybko trzeba coś zaradzić. Puder, sztyft kryjący... odpada. Padło na pończochy. Dawno ich nie nosiłam. Oj dawno. Szybkie szukanie w szufladzie zaobfitowało górką pojedynczych nogawek. Dobrałam kolory i wykończenia ale i tak doopa. Ślady po lakierze do paznokci szybko mi uświadomiły, żem je upierała mając już dziury po zdjęciu z giczołków. Po diabła je zachowałam? Zostałam z jednym paskiem cielistym i jednym opalonym. Ale blondynki przezorne są. Przy zakupie ziemniaków do zupy zakupiłam dodatek. Pończoszki- nowoszki. Tak na wszelki wypadek. I teraz było jak znalazł. Tylko... Tylko ten rozmiar
Z przyzwyczajenia wzięłam mały ale teraz zerkając na nie zastanawiam się czy to nie będą ...podkolanówki. Tylko bardziej udziwnione.Z dużym zaparciem