Zaczęłam pisać w sobotę 2017.02.04
„Nie będę już pisała o Dziadku….
Już wiem, że apetyt Dziadka to nie jego apetyt, a działanie megace. Że duży brzuszek to nie napchany żołądeczek… Że brzuszek będzie rósł, a kotek chudł.. że kolejna dawka epo nic nie zmieni..
Było usg, robione przez dwóch lekarzy niezależnie od siebie. Ogromna wątroba, dość charakterystyczne „coś” w tej wątrobie, Do tego kreatynina w normie, mocznik w górę, anemia, brak reakcji na epo…
Dziadek będzie dostał to, co można mu podać - megace, B12, hemovet, odzywki. Będzie jadł mięsko, które lubi, bo generalnie puszeczki są be. Będzie sobierobił kupke pod kanapą, jeśli ma takie życzenie.
I będzie sobie żył tak długo, jak pozwoli mu to „coś”, które rośni.”
Dziadek jadł, niekiedy nawet z apetytem. Siadał na laptopie i czekał na miseczkę. Dreptał do kuwety, powoli i starannie przygotowywał miejsce, potem zasypywał. Albo szedł do wspólnej stołówki i tam z godnością czekał.

*

Miałam nadzieję, że będzie ze mną jeszcze parę tygodni - przyzwyczaiłam się do tego ślepego, głuchego staruszka, który po prostu zajął sobie honorowe kocie miejsce - poduchę obok mojej - jeśli są na niej inne koty - muszą się posunąć, jeśli nie ma - już nie wejdą. Cieszyłam się, kiedy mruczał przy głaskaniu, kiedy powoli obchodził mieszkanie ostrożnie omijając przeszkody, kiedy obwąchiwał buty, leżącą na podłodze torbę, miskę z chrupkami.

*

W poniedziałek było gorzej z jedzeniem - ok, będzie megace codziennie, nie co dwa dni, jak dotąd.
We wtorek wieczorem zjadł całkiem niezłą kolacyjkę, dlatego dość lekko potraktowałam jego niechęć do jedzenia w środę rano. Żeby całkiem bez śniadania nie zostawiać, dałam strzykawę conva, poleciałam do pracy.
Ale coś usiedzieć nie mogłam - biegiem wracałam do domu.
Siedział, a właściwie leżał pod łóżkiem, Nie chciał jeść, nawet się nie zainteresował. Posadziłam na łóżku, strzykawka, convalescence - nie łyka. Puściłam - przewrócił się na boczek, ruszał przednimi łapkami, nie mógł wstać. Pomogłam - przewrócił się znowu.
Więc w kontener i do lecznicy.
Nie zauważyłam, kiedy usnął w samochodzie….

*

Wiem, że ONE żyją krócej od nas. Wiem, że wszyscy mamy ograniczone możliwości leczenia, że niektórych z nas po prostu na to leczenie nie stać. Być może nie stać też - psychicznie i finansowo - na uśpienie.
I jakoś to rozumiem.
Ale nie zrozumiem, dlaczego starego kota, z którym pewnie spędziło się kupę lat, pewnie się go kochało, na te ostatnie chwile wyrzuca się na ulicę? Dlaczego nie pozwoli mu się umrzeć w cieple, chociażby gdzieś w kącie pod stołem?
To przecież nie trwałoby długo - u mnie był niecałe 7 tygodni…
Aż taką mamy „wrażliwość”? Nie możemy patrzeć na cierpienie, więc wyrzucamy chorego?
Nie rozumiem…..