lilianaj pisze:Rozmowa z komornikiem przebiegła spokojnie i rzeczowo. Przedstawiłam się , a potem podałam wszystkie literki i cyferki sygnatury sprawy, dane dłużnika i wysnułam treściwą i starannie drastyczną opowieść o przyczynach i skutkach oraz naturze dolegliwości pani Krystyny, a pan powiedział, że więcej nie będzie jej niepokoił. Zeznał również, że zapisał sobie moje zastrzeżenia w papierach. Mogę więc uznać, że został jaśnie oświecony i będzie szukał wiatru w polu, zamiast nachodzić Bogu ducha winne staruszki.
Byłam wczoraj z koleżanką Basią między innymi na bazarze staroci na Kole. Mam zamiłowanie do starej porcelany w kwiatki i kolekcjonuję takową. Czasem, gdy cena wydaje mi się wygórowana, udaje mi się oprzeć i nie kupić czegoś przepięknego, ale zazwyczaj nawet nie próbuję się opierać. No i wczoraj również widziałam kilka interesujących talerzy, więc uznałam, że powrót do domu bez chociaż jednej sztuki byłby marnowaniem czasu i po rytuale targowania się, cała zadowolona zapakowałam do torby śliczne kwiatki namalowane na porcelanie Bawarii. Moja pasja chyba nieco Basię zadziwiła, bo padło pytanie, czy mi nie szkoda tego talerza. Było wręcz przeciwnie, promieniowałam w środku i na zewnątrz zadowoleniem z powodu nowego nabytku.
- Ale czy ci nie szkoda, bo przecież koty ci go potłuką?
Zamyśliłam się... Teraz, to ja byłam w szoku i nie bardzo wiedziałam o co chodzi. No bo czemuż moje własne koty miałyby mi cokolwiek tłuc? Nie zdarzyło się nigdy, żebym któregokolwiek z nich rozjuszyła do stanu pąsowej furii, w czasie której w afekcie rzucałby moimi talerzami, w kwiatki w dodatku... Łapięta mają rozbrajająco delikatne i rozkoszne, z różowymi paluszkami, ale mało chwytne, bo brak im przeciwstawnego kciuka. Zresztą po co miałby to robić? U nas się z zasady nie rzuca talerzami. Tynki na ścianach mamy gipsowe. Może i gładko wyglądają, ale są bardzo niepraktyczne, bo łatwo się wgniatają, a potem trzeba łatać dziury szpachlówką, przecierać, poprawiać i zamalowywać. Komu by się chciało? Zresztą rzucanie talerzami wcale nie pomaga w radzeniu sobie ze złością. Spróbowałam i wiem. Kiedyś, dawno, dawno temu, kiedy jako młode dziewczę uczyłam się pilnie w szkole u franciszkanek, weszłam w konflikt z siostrą dyrektor. Szczęśliwie nie pamiętam o co poszło, ale przypominam sobie, że w porywie młodzieńczej buty, albo raczej głupoty, impulsywnie wyjawiłam jej szczerze własne spostrzeżenia i wnioski. Bardzo źle to zniosła i zaprosiła mnie do swego gabinetu na dywanik. Rozmawiałyśmy sobie pozornie w duchu w miłości bliźniego, a żółć wokół tryskała, jak wulkaniczna lawa po wybuchu piroklastycznym. Pomyślałam, że zwolnienie z obowiązku mycia schodów i dyżurów w kuchni, z racji zajmowanego stanowiska, stępiło sumienie siostry dyrektor i skaziło je obsceniczną niemal pychą. I byłam dziko zła, tak opętańczo wściekła, że pragnęłam pogonić konie i nadziać tą ohydną zakonnicę na pal, jak to czynił ze swymi wrogami Azja Tuchajbejowicz. Nienawidziłam siostry dyrektor, co było o tyleż nieprzyjemne, co wyczerpujące. A jak wróciłam do swojego pokoju w izolatce, w internacie, to rzuciłam niebieskim talerzem o ścianę, aż się okruszki szkła wszędzie rozprysły. Ile to potem sprzątania było! A złość mi wcale nie minęła. Tak... strasznie niemądra byłam, bo zapewne nie było o co nawet kruszyć kopii. Głupota jednak i brak umiejętności panowania nad własnymi emocjami, to nieodłączne towarzyszki młodości. Ale moje kociki, pomimo młodego wieku, są bardzo grzeczne, w ludzkim rozumieniu tego słowa. Nie drapią nikogo, ani niczego poza drapakiem. Nawet im pazurków nie obcinam, bo nie ma takiej potrzeby. Poza rują Florci, nie hałasują w nocy, a rano czekają cichutko aż się obudzę i dam im śniadanie. A jak się któryś niecierpliwi, to siada na poduszce, mruczy, liże po twarzy i tuli główkę. Zazwyczaj po prostu leżą na łóżku i na mnie patrzą, albo śpią na drapaku. Nie zdarzyło się, żeby koty coś stłukły, nawet te malutkie, które ciągle się bawiły w ganianego i mordowanego. Czasem trafi się komuś jakaś maleńka, nieszkodliwa psotka, ale dzieje się to niechcący i jest od razu zapominane. Bo takich drobiazgów nawet nie zapamiętuję... Ot, może jakaś niteczka w firance, niewielka kocia awanturka. Owszem, lubią się bawić i biegać, ale niczego przy tym nie niszczą. To bardzo łagodne osóbki. Stworzone do kochania, miziania i tulenia. Maurycy za to dbał żebyśmy często potrzebowali nowych mebli. Był szkodny, trzeba mu to przyznać. Krzeseł, których tapicerkę poszarpał na strzępy, nie wymieniłam do dziś... Ragdolle są inne. W końcu każdy jest inny. Niepowtarzalny.
- Basiu, ale moje koty nie tłuką talerzy...
- To ty masz święte te koty. Jak dajesz ogłoszenia dla maluchów, to powinnaś w nich pisać, że niczego nie tłuką. - śmiała się moja koleżanka.
Tak, to prawda. Mam święte koty. Kto z kim przestaje, takim się staje. Może i mnie się trochę ragdollowej łagodności udzieli...
Małe sprostowanie.Ja spytałam -Czy nie boisz sie ,z e koty Ci stłuką talerze ? Masz je pięknie wyeksponowane na kredensie.
Twoje koty istotnie w cudowny sposób omijają wszelkie porcelanki.Widac Ragdole tak mają.U mnie przez rudego Tymoteusza poległ szczególnie chroniony i ustawiony mega wysoko,stary dzbanek Rossentala .A biały Jaśmin ma wyjątkowy talent do wytłukiwania wszystkiego na swojej drodze.Twoją pasje do cudownych talerzy Bawarii jak najbardziej wspieram i podziwiam.Na szczęscie inne moje koty stłuką tylko cos sporadycznie,Japo prostu miałam inne doswiadczenia wtrzymaniu na wierzchu cennej ,porcelanowej kolekcji dostepnej kotom