Ragilian, czyli czułe ragdoll show.

blaski i cienie życia z kotem

Moderatorzy: Estraven, Moderatorzy

Post » Pt gru 23, 2016 19:58 Re: Ragilian, czyli czułe ragdoll show.

Zdrowych ,Spokojnych Świąt Życzą- Basia, Dagmara,Fryderyk,Siemek.Milka,Amelka,Makabra,Rudy ,Imbir,Pingwin,Tusia,Jaśmin
Obrazek

Bunio& Daga

Avatar użytkownika
 
Posty: 1917
Od: Pt wrz 19, 2014 11:37
Lokalizacja: Serock

Post » Pt gru 23, 2016 22:27 Re: Ragilian, czyli czułe ragdoll show.

Obrazek
Skarby: Obrazek

klaudiafj

Avatar użytkownika
 
Posty: 23551
Od: Czw cze 05, 2014 21:02
Lokalizacja: Bytom

Post » Nie gru 25, 2016 2:00 Re: Ragilian, czyli czułe ragdoll show.

W tę noc Bożego Narodzenia pada lodowaty deszcz. TŻ i Julek poszli na pasterkę. Zostałam w domu z Pawłem, Zosią i kocikami, ponieważ mam ten defekt, że paskudnie chce mi się spać wtedy, kiedy muszę czuwać. I męczę się na pasterkach, czekając końca i marząc o łóżku. Marnuję cudowna atmosferę. Ziewam, drżąc z zimna. Więc do kościoła wolę pójść rano, jak nie jestem już taka zmęczona. W salonie kolorami bombek i światłami lampek, błyszczy choinka, prawdziwa, zielona i pachnąca. Trochę mniejsza i nie tak rozłożysta, niż zazwyczaj, bo mam mniej miejsca. Zwyczajowo choinkowe stanowisko zajęło nieprzesuwalne pianino. Choinka zadziwia koty i prowokuje je do różnorakich doświadczeń. Mam nadzieję, że nie zemdleje, bo to by była szklana katastrofa. Na stole stoi jeszcze dwanaście wigilijnych potraw. Muszę je jakoś wcisnąć do lodówki żeby się nie zepsuły w cieple. Jedliśmy w większym gronie, bo zaprosiłam na kolację mojego pacjenta, pana Jerzego. Znam go od jakiegoś pół roku. Emerytowany inżynier budowy maszyn, bezdzietny wdowiec, obciążony wieloma chorobami. Jego żona zmarła trzy lata temu i został sam. Nawet jego pies już umarł ze starości. Ma co prawda trzech, równie niedołężnych, jak on sam, braci. Jeden z nich mieszka w Poznaniu, a dwóch we Wrocławiu. Odwiedzam go w każdą środę. Będąc tam ostatnio zwróciłam uwagę na wiszące na ścianie zdjęcie pięknej, młodej kobiety, tulącej do siebie niemowlę. W jej twarzy i całej pozie było coś w rodzaju dumy: oto urodziła syna i została matką. Zdjęcie było ewidentnie przedwojenne.
- To pan jest na tym zdjęciu? - pytam pana Jerzego.
- Tak, to ja i moja mama. To jeszcze ze Lwowa. - mówi on, a ja uświadamiam sobie własne zaskoczenie faktem, że mój starutki, samotny pacjent był kiedyś uwielbianym bobasem. To dziecko nadal w nim mieszka. Zwłaszcza w oczach.
- Był pan najstarszy z rodzeństwa?
- Tak. Mam jeszcze trzech młodszych braci, ale ja urodziłem się pierwszy.
- A pamięta pan przedwojenny Lwów? - pytam dalej.
- O tak, pamiętam doskonale. Uciekaliśmy do Wrocławia, jak miałem dwanaście lat.
Wychodząc, zapytałam jeszcze, z kim spędzi wigilię. Powiedział, że nie ma już sił nigdzie pojechać i zostanie w domu. Namawiałam go żeby odwiedził jakiś znajomych, którzy mieszkają blisko, ale on tylko pokiwał głową. Bez przekonania. To taki miły, życzliwy człowiek. Bardzo kulturalny, starszy pan, w typie przedwojennych dżentelmenów, co to wstają, jak kobieta wstaje i całują dłoń na powitanie. Nie chciałam żeby był sam w taki niezwykły wieczór, ale bałam się zaprosić go do siebie. Bo on ma koszmarną arytmię, a do mnie trzeba się wspiąć po schodach na trzecie piętro. Nie ma windy. Ale dziś rano po prostu do niego zadzwoniłam i zapytałam, czy myśli, że dałby radę powoli wejść, a kiedy potwierdził, zaprosiłam go na wigilię. Jakiś czas temu byłam na bardzo ciekawej wystawie fotografii i kupiłam wówczas niewielki album ze starymi zdjęciami z kresów wschodnich. Pomyślałam, że to byłby idealny prezent dla pana Jerzego. Musiałam pędzić do sklepu na poszukiwanie filetów z karpia i różnych drobiazgów, których zapomniałam kupić wcześniej. Karpia nie znalazłam w żadnym sklepie, wzięłam więc jakieś inne, równie ościste stworzenie. Ale dokupiłam ciepłe rękawiczki, koszulę i kalendarz do prezentu dla pana Jerzego. Ludzie przemówili dziś do siebie ludzki głosem. Nieznajomi uśmiechali się do siebie, stojąc w kolejce, rozmawiając o świętach i składając sobie dobre życzenia. A potem wróciłam do domu i dokończyłam przygotowania. A jak wszystko było już gotowe, wsiadłam do samochodu i popędziłam koniki mechaniczne na przeciwną stronę Warszawy żeby przywieźć naszego gościa. Czułam się, jakby mnie ciągnęły mikołajowe renifery. Sto trzydzieści reniferów pod maską, na prawie pustej trasie szybkiego ruchu, zadziwiło pana Jerzego krótkim czasem podróży. Bo on też był kiedyś kierowcą. opowiadał mi o swojej syrence. Mój dziadek też miał kiedyś syrenkę. Kupił ją od ciotki Heronki za trzy świniaki, ale nie umiał, niestety, nią jeździć, więc stała latami na podwórku, aż jej pomarańczowość zaczęły porastać zielone mchy i porosty... Na szczęście pan Jerzy dość sprawnie poradził sobie ze schodami, a Tż z podgrzewaniem potraw. Zapaliliśmy świece, pomodliliśmy się, a potem Tż przeczytał fragment Pisma Świętego o narodzeniu Jezusa. Był opłatek i życzenia i kolędy. Wszystkie trzy koty spały na drapaku, Zosia z Pawłem na zmianę siadali przy pianinie i tak dobrze nam się śpiewało. A potem były prezenty. I było nam tak radośnie. Gwar rozmów, perliste śmiechy dzieci, pociąganie nosem ze wzruszenia, mruczenie kotów. Jakby w każdym z nas - dorosłych, ożyło zapomniane dziecko, jakby w naszych sercach naprawdę narodził się maleńki Zbawiciel. I słuchaliśmy opowieści, jak to kiedyś było. I TŻ, zajęty dbaniem o gościa, nie miał czasu na pustkę i smutek, że to pierwsze święta bez jego ojca. Odwiozłam już pana Jerzego do domu. To był doskonały pomysł, żeby go zaprosić. Dla nas wszystkich. Chyba Anioł Stróż mi go podpowiedział.

lilianaj

Avatar użytkownika
 
Posty: 5228
Od: Sob kwi 26, 2014 19:14
Lokalizacja: Warszawa Białołęka

Post » Nie gru 25, 2016 2:00 Re: Ragilian, czyli czułe ragdoll show.

W tę noc Bożego Narodzenia pada lodowaty deszcz. TŻ i Julek poszli na pasterkę. Zostałam w domu z Pawłem, Zosią i kocikami, ponieważ mam ten defekt, że paskudnie chce mi się spać wtedy, kiedy muszę czuwać. I męczę się na pasterkach, czekając końca i marząc o łóżku. Marnuję cudowna atmosferę. Ziewam, drżąc z zimna. Więc do kościoła wolę pójść rano, jak nie jestem już taka zmęczona. W salonie kolorami bombek i światłami lampek, błyszczy choinka, prawdziwa, zielona i pachnąca. Trochę mniejsza i nie tak rozłożysta, niż zazwyczaj, bo mam mniej miejsca. Zwyczajowo choinkowe stanowisko zajęło nieprzesuwalne pianino. Choinka zadziwia koty i prowokuje je do różnorakich doświadczeń. Mam nadzieję, że nie zemdleje, bo to by była szklana katastrofa. Na stole stoi jeszcze dwanaście wigilijnych potraw. Muszę je jakoś wcisnąć do lodówki żeby się nie zepsuły w cieple. Jedliśmy w większym gronie, bo zaprosiłam na kolację mojego pacjenta, pana Jerzego. Znam go od jakiegoś pół roku. Emerytowany inżynier budowy maszyn, bezdzietny wdowiec, obciążony wieloma chorobami. Jego żona zmarła trzy lata temu i został sam. Nawet jego pies już umarł ze starości. Ma co prawda trzech, równie niedołężnych, jak on sam, braci. Jeden z nich mieszka w Poznaniu, a dwóch we Wrocławiu. Odwiedzam go w każdą środę. Będąc tam ostatnio zwróciłam uwagę na wiszące na ścianie zdjęcie pięknej, młodej kobiety, tulącej do siebie niemowlę. W jej twarzy i całej pozie było coś w rodzaju dumy: oto urodziła syna i została matką. Zdjęcie było ewidentnie przedwojenne.
- To pan jest na tym zdjęciu? - pytam pana Jerzego.
- Tak, to ja i moja mama. To jeszcze ze Lwowa. - mówi on, a ja uświadamiam sobie własne zaskoczenie faktem, że mój starutki, samotny pacjent był kiedyś uwielbianym bobasem. To dziecko nadal w nim mieszka. Zwłaszcza w oczach.
- Był pan najstarszy z rodzeństwa?
- Tak. Mam jeszcze trzech młodszych braci, ale ja urodziłem się pierwszy.
- A pamięta pan przedwojenny Lwów? - pytam dalej.
- O tak, pamiętam doskonale. Uciekaliśmy do Wrocławia, jak miałem dwanaście lat.
Wychodząc, zapytałam jeszcze, z kim spędzi wigilię. Powiedział, że nie ma już sił nigdzie pojechać i zostanie w domu. Namawiałam go żeby odwiedził jakiś znajomych, którzy mieszkają blisko, ale on tylko pokiwał głową. Bez przekonania. To taki miły, życzliwy człowiek. Bardzo kulturalny, starszy pan, w typie przedwojennych dżentelmenów, co to wstają, jak kobieta wstaje i całują dłoń na powitanie. Nie chciałam żeby był sam w taki niezwykły wieczór, ale bałam się zaprosić go do siebie. Bo on ma koszmarną arytmię, a do mnie trzeba się wspiąć po schodach na trzecie piętro. Nie ma windy. Ale dziś rano po prostu do niego zadzwoniłam i zapytałam, czy myśli, że dałby radę powoli wejść, a kiedy potwierdził, zaprosiłam go na wigilię. Jakiś czas temu byłam na bardzo ciekawej wystawie fotografii i kupiłam wówczas niewielki album ze starymi zdjęciami z kresów wschodnich. Pomyślałam, że to byłby idealny prezent dla pana Jerzego. Musiałam pędzić do sklepu na poszukiwanie filetów z karpia i różnych drobiazgów, których zapomniałam kupić wcześniej. Karpia nie znalazłam w żadnym sklepie, wzięłam więc jakieś inne, równie ościste stworzenie. Ale dokupiłam ciepłe rękawiczki, koszulę i kalendarz do prezentu dla pana Jerzego. Ludzie przemówili dziś do siebie ludzki głosem. Nieznajomi uśmiechali się do siebie, stojąc w kolejce, rozmawiając o świętach i składając sobie dobre życzenia. A potem wróciłam do domu i dokończyłam przygotowania. A jak wszystko było już gotowe, wsiadłam do samochodu i popędziłam koniki mechaniczne na przeciwną stronę Warszawy żeby przywieźć naszego gościa. Czułam się, jakby mnie ciągnęły mikołajowe renifery. Sto trzydzieści reniferów pod maską, na prawie pustej trasie szybkiego ruchu, zadziwiło pana Jerzego krótkim czasem podróży. Bo on też był kiedyś kierowcą. opowiadał mi o swojej syrence. Mój dziadek też miał kiedyś syrenkę. Kupił ją od ciotki Heronki za trzy świniaki, ale nie umiał, niestety, nią jeździć, więc stała latami na podwórku, aż jej pomarańczowość zaczęły porastać zielone mchy i porosty... Na szczęście pan Jerzy dość sprawnie poradził sobie ze schodami, a Tż z podgrzewaniem potraw. Zapaliliśmy świece, pomodliliśmy się, a potem Tż przeczytał fragment Pisma Świętego o narodzeniu Jezusa. Był opłatek i życzenia i kolędy. Wszystkie trzy koty spały na drapaku, Zosia z Pawłem na zmianę siadali przy pianinie i tak dobrze nam się śpiewało. A potem były prezenty. I było nam tak radośnie. Gwar rozmów, perliste śmiechy dzieci, pociąganie nosem ze wzruszenia, mruczenie kotów. Jakby w każdym z nas - dorosłych, ożyło zapomniane dziecko, jakby w naszych sercach naprawdę narodził się maleńki Zbawiciel. I słuchaliśmy opowieści, jak to kiedyś było. I TŻ, zajęty dbaniem o gościa, nie miał czasu na pustkę i smutek, że to pierwsze święta bez jego ojca. Odwiozłam już pana Jerzego do domu. To był doskonały pomysł, żeby go zaprosić. Dla nas wszystkich. Chyba Anioł Stróż mi go podpowiedział.

lilianaj

Avatar użytkownika
 
Posty: 5228
Od: Sob kwi 26, 2014 19:14
Lokalizacja: Warszawa Białołęka

Post » Nie gru 25, 2016 8:36 Re: Ragilian, czyli czułe ragdoll show.

Lilianko, dziękuję za cudowną opowieść wigilijną...
Błogosławionych Świąt Narodzenia Pańskiego, zdrowia, spokoju, radości i niech te chwilę trwają jak najdłużej.... :1luvu:

waanka

Avatar użytkownika
 
Posty: 2429
Od: Czw paź 30, 2014 20:36
Lokalizacja: Warszawa

Post » Nie gru 25, 2016 9:17 Re: Ragilian, czyli czułe ragdoll show.

Dawno sie tak nie wzruszyłam.
Dziękuje Ci
Piękne Dobro, przez duze D, bije od Ciebie.

Wesołych Świat Liliano dla Ciebie i Twojej rodziny
"Dom należy do kotów. My tylko spłacamy kredyt"
Obrazek

Moli25

Avatar użytkownika
 
Posty: 19616
Od: Pon gru 22, 2014 21:40
Lokalizacja: K. Wrocław

Post » Nie gru 25, 2016 13:03 Re: Ragilian, czyli czułe ragdoll show.

Cudowny pomysl!
aktualny wątek viewtopic.php?f=46&t=221075
Urodziłam się zmęczona i żyję, żeby odpocząć.

zuza

Avatar użytkownika
 
Posty: 87922
Od: Sob lut 02, 2002 22:11
Lokalizacja: Warszawa Dolny Mokotów

Post » Nie gru 25, 2016 13:15 Re: Ragilian, czyli czułe ragdoll show.

Lilianko :201494 :201494 :201494 :201494
Wzruszyłam się Twoją, chociaż wiem że jesteś wspaniałą osobą i podziwiam Cię za Twoją niezwykłą dobroć.

Gosiagosia

Avatar użytkownika
 
Posty: 26791
Od: Wto kwi 23, 2013 11:47
Lokalizacja: Warszawa

Post » Nie gru 25, 2016 21:42 Re: Ragilian, czyli czułe ragdoll show.

Piekne Swieta, PIekna Wigilia... cudowny gest!

Czytajac takie historie wraca wiara w ludzi.
Załoga: Pixie, Nitka, Coco i Ćiorny oraz Dixie[*]
Kot Pixior i burasy zapraszają: https://www.facebook.com/PixieKotZCharakterem
Zbiórka hiltonka: https://pomagam.pl/hilton

PixieDixie

Avatar użytkownika
 
Posty: 9832
Od: Czw kwi 23, 2015 7:40
Lokalizacja: TG

Post » Nie gru 25, 2016 21:42 Re: Ragilian, czyli czułe ragdoll show.

:1luvu: :1luvu: :1luvu: :1luvu: :1luvu: :1luvu: :1luvu:

barbarados

Avatar użytkownika
 
Posty: 31121
Od: Sob lip 21, 2012 18:01

Post » Pon gru 26, 2016 0:27 Re: Ragilian, czyli czułe ragdoll show.

Boże Narodzenie. Błogi spokój, bez pośpiechu. Odpoczynek od codzienności. Nic nie muszę, ani sprzątać, ani gotować, ani kogokolwiek, gdziekolwiek wieźć. Dzieci cieszą się prezentami. Julcio kombinuje, jak zamontować nowy dysk twardy w taki sposób, żeby działał kompatybilnie razem ze starym. Pawełek zainstalował na nowym tablecie grę, o którą prosił świętego Mikołaja. Przeczytał też od deski, do deski, całą nową książkę. Zosia dostała wieżę i nową płytę zespołu "Śląsk". Cały repertuar "Mazowsza" zna już na pamięć. Koty jadły, bawiły się i spały. Brzuszki mają pękate, jak piłeczki. Razem z rodzicami Marysi pojechaliśmy na Stare Miasto. Spacerowaliśmy i oglądaliśmy szopki w kościołach. Na świątecznym jarmarku kupiłam ciepłe, wełniane skarpetki w czerwone gile i woskowe świece. Niby na dworze było cztery stopnie, ale zmarzłam, jak nieboskie stworzenie. Mikołaj przyniósł mi parowar. Mogłam poprosić o koc elektryczny, bo okropny ze mnie zmarzlak. Cóż, dobrze, że nie przyniósł elektrycznego krzesła, które co prawda rozgrzewa, ale robi to zanadto zdecydowanie, jak na moje potrzeby... Dzieci już śpią. Jest mi dobrze i cicho. A dworze z granatowo - sinej nieskończoności nieba znowu cieknie lodowaty deszcz. Myślę o pewnej żydowskiej nastolatce, która ponad dwa tysiące lat temu, w warunkach urągających higienie i zdrowemu rozsądkowi, w bezdomnej nędzy, urodziła dziecko. Według dzisiejszych standardów była jeszcze dziewczynką, ale wówczas uważano ją za kobietę nadającą się do małżeństwa. Akurat wtedy, gdy była bliska rozwiązania, panujący wówczas rzymski cesarz wydał edykt, nakazujący spis poddanych w miejscu, z którego wywodziły się ich rody. A ona była poślubiona Józefowi z rodu Dawida i musiała udać się z mężem do Betlejem. Z Nazaretu to sto pięćdziesiąt kilometrów trudnej, piaszczystej drogi, wówczas bez asfaltu, ani nawet kamiennego bruku. Można było pokonać ją pieszo, na osiołku, albo na wielbłądzie, w zależności od tego, kto jaki pojazd posiadał. Tak, czy inaczej taka podróż musiała zająć kilka dni. Dla mnie końcówki moich ciąży były najbardziej trudne: puchły mi nogi, bolał kręgosłup, trudniej się oddychało i jadło, bo ciężarna macica unosiła przeponę, a malec wpychał szanowne stópki w wątrobę, bo mu ciasno było. A ta nastolatka w takim stanie, w skwarze i kurzu, musiała brnąć przez kilka dni sto pięćdziesiąt kilometrów... A jak już w końcu doszli, to nadszedł dla niej czas rozwiązania, ale nie było dla nich miejsca w gospodzie. W tamtej kulturze kobieta, która krwawiła, była uznawana za rytualnie nieczystą. Nieczyste stawało się również wszystko, czego dotknęła. Dostąpienie oczyszczenia wymagało specjalnych ofiar i rytuałów. Pewnie w Betlejem był tłok, ale nawet, gdyby go nie było, to żaden interesowny manager świadomie nie naraziłby swego hotelu na podobne skażenie. Bo inni goście, co bardziej świętobliwi zwłaszcza, mieliby obiekcje żeby się tam zatrzymać i gospoda poniosłaby straty finansowe. A dziecko, zwyczajem wszystkich przychodzących na ten świat, nie mogło poczekać, aż matka znajdzie schronienie. Ciało dziewczyny zapewne przeszywał dotkliwy ból, a ona nie miała nawet gdzie się położyć... Bo skurcze porodowe po prostu strasznie bolą. Każda kobieta, niezależnie od czasów, w których przyszło jej żyć, cierpi w czasie porodu. Takie przekleństwo Ewy: "w bólu będziesz rodziła"... U innych ssaków porody przebiegają szybciej i lżej, bo ich potomstwo ma główki o opływowym kształcie. A główka ludzkiego noworodka ma kształt i wielkość sporego jabłka i przechodząc przez wąski kanał rodny rozciąga tkanki, często aż do ich przerwania. I pierwszy poród jest dla matki zazwyczaj najtrudniejszy. A ta dziewczynka rodziła swoje pierwsze dziecko. I jak się później okazało - jedyne. W górzystej okolicy Betlejem można znaleźć wiele skalnych grot, które w tamtych czasach służyły pasterzom i ich trzodom za schronienie. Zapewne śniegu tam na oczy nie widziano, ale noce mogły być chłodne. Józef i jego młodziutka żona skryli się w jednej z takich właśnie grot. Nie było sterylnej sali porodowej, położnej, która powiedziałaby jej co robić, ani lekarza, który pomógłby przyjść dziecku na świat w razie zagrożenia. Nie było przy niej nawet żadnej bliskiej kobiety, która by ją wspierała: ani matki, ani siostry, ciotki, czy życzliwej sąsiadki. Musiała sobie poradzić zupełnie sama. A wcale nie rzadko kobiety umierały przy porodzie. Ale ona sobie jakoś poradziła. Widocznie pomogła jej siła młodości. Na świat przyszedł maleńki chłopczyk, zapewne taki samo śliczny, rozczulający i maleńki, jak wszystkie noworodki. Jej skarb, jaj malutki synek, jej kruszynka. Razem z dzieckiem zawsze rodzi się strach o to dziecko. I odpowiedzialność za nie. A ona nie miała ubranek, ani pieluszek. Zdjęła z głowy chustę, którą, jak każda prawowierna Żydówka zakrywała głowę, spowiła w nią dziecko, pewnie nakarmiła i śpiące, odłożyła do żłobu, z którego zazwyczaj zwierzęta jadły trawę, albo siano. Grota zapewniała intymność i spokój. I gdy było już po wszystkim, dziecko zasnęło, a wyczerpana i obolała po porodzie dziewczyna, chciała odpocząć, do groty weszli pasterze. Nie, z pewnością nie wyglądali na doktorów filozofii. Co gorsza, żyli zazwyczaj bardzo ubogo na obrzeżach społeczności, pasąc nieswoje stada i od czasu do czasu uzupełniając braki w zaopatrzeniu we wszelkie dobra, zbójnickim rzemiosłem. Pewnie nie byli bardzo mili w obejściu, więc korzystano z ich usług, ale ich bezpośrednia obecność mogła przejmować ludzi praworządnych strachem. Czy ona przestraszyła się, jak pasterze weszli go groty? Cóż, była na ich terytorium, świeżo po porodzie... Uciekać raczej nie mogła, bronić tym bardziej nie, zapłacić za najście pewnie nie miała z czego. Musiała być przerażona. Może nawet płakała. A oni, ci pasterze, zaskoczyli ją. Wcale nie mieli złych intencji. Nie chcieli zrobić krzywdy ani jej, ani dziecku. Pragnęli tylko zobaczyć nowo narodzonego. Powiedzieli, że anioł kazał im przyjść i powitać jej syna na tym świecie. I przynieśli jedzenie. Widać, niezależnie od czasów, czasem ratują nas ci, po których nie spodziewamy się niczego dobrego, wcale ich tak naprawdę nie znając. A potem, niedługo, ze wschodu przybyli trzej mędrcy ze świtą i przywieźli złoto, kadzidło i mirrę. I te skarby podarowali dziecięciu. A gdy chłopczyk miał osiem dni, nadszedł dzień oczyszczenia. Dziewczyna i jej mąż zanieśli noworodka do świątyni w Jerozolimie. Spotkali tam starca, który zachwycił się maleństwem, a dziewczynie powiedział, że z jego powodu jej serce przebije miecz. Wyprorokował cierpienie. I istotnie, dziecko wyrosło na silnego mężczyznę, ale żyło tylko trzydzieści trzy lata. Zginęło straszną śmiercią, poprzedzoną torturami. Udusiło się na krzyżu. A jego matka na to patrzyła. Od tamtych wydarzeń minęły dziesiątki wieków, a ludzie nadal świętują w dzień narodzin małego Jezusa. Świętują niemal wszyscy, nawet ci, którzy nie wierzą w tajemnicę wcielenia i nawet w istnienie Boga nie wierzą. Dla nas, chrześcijan, to najbardziej radosne święto w roku, bo oto na świat przyszedł obiecany wcześniej Zbawiciel, Mesjasz Pan. Zaiste, osobliwy to dwór dla Boskiego Syna, którego pałacem była stajnia, którego świtę stanowili pasterze, cieśla i uboga matka, łożem był żłób, a ubranie - cóż, urodził się w nędzy i nie miał ubrania... Przyjął człowieczeństwo razem z wynikającymi z niego tarapatami. Bo życie zawsze niesie ze sobą nie tylko radość, ale i smutki i kłopoty. I uczy sklejania szczęścia z drobiazgów.

lilianaj

Avatar użytkownika
 
Posty: 5228
Od: Sob kwi 26, 2014 19:14
Lokalizacja: Warszawa Białołęka

Post » Pon gru 26, 2016 22:57 Re: Ragilian, czyli czułe ragdoll show.

Koniec szczęścia. Po dniu odpoczywania, pomimo świąt, dopadła mnie proza życia w postaci dyżuru. Ludzie chorują bez opamiętania. Miałam dziś do czynienia z tłumem zasmarkanych, kaszlących, przejedzonych, gorączkujących i jęczących obywateli. Było kilka kobiet połamanych w chińskie paragrafy, wskutek świątecznych przygotowań. Ale tym razem nie było ratowania istnień i nikt nie pojechał nawet do szpitala. Mój osobisty kręgosłup ma się dobrze, chociaż rzeczywiście sprzątanie i gotowanie trwało nieproporcjonalnie dłużej, niż świętowanie. Taki los.
Jak byłam przed świętami u fryzjera, to przyszła mi ochota żeby rozjaśnić włosy. Zdusiłam tę myśli w zarodku, bo potem musiałabym ciągle farbować odrosty. A mam dobry kolor. Widziałam nawet w sklepie, że niektórzy sobie taki kupują, a ja mam go w genach gratis. Ale w piątek, w małej łazience, miałam mały wypadeczek. Spadło na mnie niestabilnie postawione pudło farby ceramicznej, szorowalnej i odpornej na wszelkie zabrudzenia. Pan w sklepie budowlanym powiedział mi kiedyś, że taka jest najtrwalsza. Bladoróżowa. Trzy litry z pięciu, zużyłam w wakacje na malowanie Zosi pokoju, a dwa pozostałe spłynęły po mnie, jak po kaczce. Gęstym, mażącym strumieniem, ochlapując przy okazji wszystko dookoła. Dziś mnie to śmieszy do rozpuku, ale w piątek byłam tak purpurowo zła, że chciało mi się kląć i płakać jednocześnie. Bo akurat miałam mnóstwo pracy, a tu trafił mi się farbowy kataklizm. TŻ miał wolne i uzgodniliśmy, że zrobi ostatnie porządki w domu, ale dostał migreny i przespał w łożu cały Boży dzień, nie robiąc przy okazji zupełnie nic. Nie miał mocy, bo miał ból. No to na mnie spadło sprzątanie, gotowanie, no i ta farba na dodatek. Bladoróżowa właśnie. Wyczytałam w jakiejś urodowej gazecie, że im kobieta jest starsza, tym powinna się nosić jaśniej żeby wyglądać młodziej. Dlatego wstępnie rozważałam blond. Bladoróżowy był nie do przyjęcia. Wyglądałam, jak ranny albinos, albo trup w śmiertelnym całunie. Chociaż Paweł, dyplomata mały, zapytany o to, jak wyglądam w nowej fryzurze, odpowiedział, że... szczupło. Za pomocą przeróżnych, mniej lub bardziej żrących środków chemicznych, w godzinę udało mi się doprowadzić do porządku zarówno się, jak też moje otoczenie. Farbowa maź na grzejącym człowieku zasycha najszybciej, przybierając strukturę trudnego do zdrapania granitu. Najłatwiej schodzi z gresu. Moje ulubione granatowe, bawełniane dersiki Adidasa, idealne do szwędaczki domowej są stracone... Zastanawiam się czasami, co takiego we mnie tkwi, że zawsze pakuję się w dziwne kłopoty? Nawet, jak nic nie robię w tym kierunku, to one zewsząd do mnie przypełzają. I to w dodatku takie jakieś mało powszednie. Bo jakiemu normalnemu człowiekowi, pomijając bohaterów filmów, spada w klopiku na łepetynę różowa farba? Albo czy kogoś zamknięto na weekend na opuszczonym żydowskim cmentarzu? Mnie jak najbardziej tak, chociaż wtedy szczęśliwie udało mi się wydostać tego samego dnia. Nie, nie wierzę w żadne fatum. Zauważyłam jednak, że Pawełek też ma skłonność do pakowania się w niestworzone sytuacje. Więc to jest chyba dziedziczne. I mam to w spadku, jedynym zresztą, po tatusiu, bo mamcia jest spokojnym człowiekiem. Cóż, trzeba dostrzegać jasne strony sytuacji: przynajmniej się nie nudzę.
W przygotowaniach do świąt bardzo pomagali mi chłopcy. Cierpliwie nosili na górę wszystkie siatki z zakupami, pokroili wszystko, co pokroić należało i zagnietli ciasta. Ja tylko wrzucałam do misek składniki i mieszałam w garnkach. Solidnie poodkurzali wszystkie kąty i poodkacali dywany. Pościerali kurze. Poskładali pranie. Dzięki nim było mi znacznie lżej i sprawniej. I nie wpadłam w różowy szał, bo mi nie wypadało. Z satysfakcją odcinałam więc sowite kupony od mojego wcześniejszego, macierzyńskiego poświecenia.
A jutro przyjeżdża do nas teściowa. Wstanę przed piątą, ogarnę chałupkę i pójdę do pracy. A po południu będę cierpliwie praktykować uczynki miłosierne względem ciała oraz duszy szanownej mężowskiej mamusi... Nie, no dobrze, że przyjeżdża. Ileż można samotnie siedzieć w drewnianym domku w Puszczy Knyszyńskiej. Biedna jest. Ja też nie jestem przecież doskonała, o czym się pewnie jurto dokładniej wywiem. Trochę pokory mi się przyda. Oby tylko koty łaskawie pozwoliły mi się wyspać, bo calusieńką poprzednią noc pląsały fokstrota pod choinką.

lilianaj

Avatar użytkownika
 
Posty: 5228
Od: Sob kwi 26, 2014 19:14
Lokalizacja: Warszawa Białołęka

Post » Pon gru 26, 2016 23:07 Re: Ragilian, czyli czułe ragdoll show.

Pół biedy , ze nie granatowa ta farba .
Ja mam ciemny fiolet :strach:
Tego bym chyba nie domyła 8O

barbarados

Avatar użytkownika
 
Posty: 31121
Od: Sob lip 21, 2012 18:01

Post » Pon gru 26, 2016 23:10 Re: Ragilian, czyli czułe ragdoll show.

Mam w zapasie jeszcze pudło z szarawą farbą. Zostało trochę po malowaniu pokoju chłopców. Taki naturalnie siwy...

lilianaj

Avatar użytkownika
 
Posty: 5228
Od: Sob kwi 26, 2014 19:14
Lokalizacja: Warszawa Białołęka

Post » Pon gru 26, 2016 23:25 Re: Ragilian, czyli czułe ragdoll show.

Mam jeszcze ,, drzewo sandałowe " . :twisted:

barbarados

Avatar użytkownika
 
Posty: 31121
Od: Sob lip 21, 2012 18:01

[poprzednia][następna]



Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 15 gości