Witam. W sierpniu tego roku, razem z chlopakiem znalezlismy blakajacego sie przy drodze kotka, ok 2-3 miesiecznego, ktory doslownie pchal sie pod kola samochodow. Byla noc, lal deszcz a on piszczal tak zalosnie ze slyszelismy go juz z daleka. Od razu do nas podszedl, dal sie glaskac, lasil sie, lizal rece. Oczywiscie wzielismy go ze soba, nie widzielismy w poblizu zanego domu ani jego potencjalnej mamy lub rodzenstwa, a predzej serce by nam peklo, niz zostawilibysmy go tam samego. Mimo, ze mielismy do przejscia grubo ponad 5 km (postanowilismy wrocic na nogach, w nocy, z wesela;)), kiedy nioslam go na rekach caly czas mruczal, nie uciekal, jedyne co - trzasl sie troche. Przez pierwsze 3 dni w domu mojego chlopaka bylo wszystko ok. Od razu nabral do nas zaufania, chcial sie bawic, kladl sie na nas, mruczal glosniej niz odkurzac

, nie odstepowal nas na krok, dal sie myc, nie przejawial zadnych oznakow strachu czy niezadowolenia, bylismy w ogromnym szoku, ze tak moze zachowywac sie dziki kot. Zalatwilismy wszystkie weterynaryjne formalnosci, kotek mial jedynie pchly i byl wychudzony, wazyl nieco ponad 1 kg. W zwiazku z tym, ze nie moglismy zostawic go w domu mojego chlopaka, wzielam go do siebie (mam juz 1 kota, rocznego), cieszylam sie, ze nie beda same. Na poczatku wiekszy troche podgryzal i gonil malego, jednoczesnie lizal i bawil sie z nim, po ok 2 tyg. zaczeli kochac sie az do dzis:) Problem polega na tym, ze od kad maly jest u mnie w domu stl sie coraz bardziej dziki... W pierwszych tygodniach, bylo jak wczesniej - uwielbial pieszczoty, nie bal sie mojego dotyku, chodzil za mna krok w krok, no, po prostu jakby byl z nami od zawsze. Stopniowo zaczynalo sie pogarszac. Obecnie sytuacja wyglada tak, ze kotek nie da wziac sie na rece, kuli sie, kladzie uszy, ucieka, kiedy go wolam, przychodzi jedynie na jedzenie - wtedy jest taki, jak na poczatku, ruszajaca sie zabawke obserwuje z ukrycia, kiedy jest w jednym pomieszczeniu i slyszy, ze sie zblizam, od razu ucieka, o samodzielnym przychodzeniu czy spaniu ze mna i na mnie, nie ma mowy. Moze zdarzylo sie to 2 razy. Od poczatku zauwazylam, ze silnie reaguje na podniesiony glos, staralam sie wiec tego pilnowac. Ale teraz nawet gdy cos spsoci i powiem "psyk, nie wolno", ucieka tak szybko, jakby bal sie mnie jak ognia. Dodam, ze jest wykastrowany. Jestem zalamana tym wszystkim, nic zlego mu nie zrobilam, kocham go bardzo, za kazdym razem kiedy okaze troche zaufania i zechce sie pobawic, poglaskac, staram sie pokazac, ze nie ma sie czego bac, ale przynosi to marne wyniki. Poradzcie cos, prosze.