Witam Was Moje Kochane,
Dziękuję ruru, że napisałaś o Emirku. Niestety to wszystko się tak szybko zadziało, że zabolało i nadal boli tak głęboko w sercu......

Mój Kochany Emiruś odszedł nagle. Problemy z uszami odnawiały się co jakiś czas.... tej jesieni trochę więcej niż zwykle... we wrześniu.... w listopadzie.... we wrześniu dodatkowo przyplątał się grzyb, zapalenie pęcherza. Wydawało się, że sytuacja była opanowana, ale stało się inaczej. Te uszy to tylko były przykrywką do innej choroby.... może FIP, może trzustka.... nie wiem..... Przez ostatni tydzień zrobił się bardziej wycofany, smutny.... ale jadł, nie wymiotował..... ponieważ wychodził na zewnątrz to nie wiem jak wyglądały sprawy związane z toaletą..... W piątek jeszcze przyszedł poleżeć ze mną na kocyku, martwiło mnie tylko to, że leżał na zimnych schodach, a to jakoś nie w jego stylu.... zawsze wolał mięciutkie kocyki..... leżał i obserwował mnie, reagował jak do niego mówiłam. W sobotę już był dramat... rano ok 8:00 znalazłam go obok brunatnych kałuży siku o dziwnym, intensywnym zapachu.... on sam położony na mega niewygodnych butach łyżwiarskich, wciśnięty w kąt. Wyciągnęłam go... był taki lekki, nie bronił się, jakby nieobecny.... przeraźliwie, grubym głosem zaczął miauczeć.... czułam jak ciężej oddycha. Wiedziałam, że jest źle... Biegiem do "4łap"... tam pod tlen, kroplówkę. Serce i płuca ok, na usg niestety w brzuchu woda... niewiadomo skąd.... Oddech wracał, serce zaczynało normalnie bić.... czekałam na cud..... Nie zdarzył się..... Pytanie co dla kogo jest cudem?...... on odszedł...
Dałam mu mega szczęśliwe 3 lata życia. Wygrał ze śmiercią raz, po operacji uszu, bo stan był ciężki... Tym razem nie dał rady.....
Widziałam jak miał dosyć już tych uszu.... ciągłego przy nich grzebania, czyszczenia, krople, zastrzyki.... Kochał mnie całym swoim sercem i zupełnie nie rozumiał dlaczego go próbuję złapać, aby sprawić ból tymi zabiegami. Kanały słuchowe zaczynały zarastać i czekała go kolejna operacja. Martwiłam się jak on to zniesie......Teraz już go nic nie boli............
Rzeczywiście spojrzenie miał cudowne, niemalże hipnotyzujące, patrzył tak głęboko w oczy, że aż przeszywał wzrokiem... ciarki się pojawiały... patrzył i nie spuszczał wzroku... tak potrafił nawet kilkadziesiąt sekund.... ja rozmawiam z kotami, one ze mną też.... patrząc miauczał...... i nadal patrzył.... To niesamowite, ale jakby nawet nie mrugał.... taki patrzący.... zatopiony w człowieku.... zakochany.....To był Anioł w ciele kota......
Był mega miziakiem. Codziennie wieczorem spał ze mną w łóżku. Wtulony we mnie. Uwielbiał spać na pleckach, wyciągnięty jak na zdjęciu. Zawsze wieczorkiem przybiegał jak tylko kładłam się do łóżka. Ocierał się i czekał aż podzielę się swoim jasieczkiem, bo go uwielbiał. Wtedy ugniatał na nim łapkami, traktorzył, a na koniec kładł się na nim swoją małą główką przy mojej główce, tak spaliśmy. Był kotem zupełnie pozbawionym agresji, nigdy mnie nie drapnął, nie ugryzł, to samo w stosunku do innych kotów. Lubił natomiast zaczepiać Moneczkę, aby się z nią pobawić. Skakał z myszkami, czasem coś upolował i wtedy na tarasie wyczyniał różne podskoki pokazując swoją zdobycz. W domu mamy ogromny drapak, taki pod sufit. Jego ulubionym miejscem była górna półka na którą wdrapywał się pokazując jaki jest silny. Stamtąd obserwował świat. Dziś mi tego bardzo brakuje, jak przechodzę, to odruchowo patrzę w górę i jest pustka......
Dziś czuję w sercu smutek, bo odszedł ktoś niezwykły.... Gdyby nie te uszy, to nie znalazł by tak wspaniałego domku... to niestety przykre..... ale ta choroba dała mu szczęście... krótkie, ale bardzo wielkie, mega ogromne i potrafił za nie odpłacić....

do zobaczenia Mój Kochany Emirku
