Mój partner też nie cierpi kotów

ale wie, że dla mnie to druga (obok dzieci) najważniejsza część życia, więc toleruje Carmen (a nawet wydaje mi się, że ją lubi). Ba, nawet pozwala mi tymczasować czasem...
Ale on kotów się nie tyka - nie karmi, nie rusza kuwety (nawet jak byłam w ciążach to ja czyściłam), nie zajmuje się weterynarzem. Raz mi pomógł zanieść Carmen na czipowanie (w szóstym miesiącu ciąży byłam), to trzy lata później nadal potrafi mi to wypomnieć
Kiedyś zdarzyło mu się powiedzieć, że "kot musi zniknąć". Nigdy nie wchodziłam w argumenty, po prostu spokojnie spojrzałam mu w oczy i powiedziałam "nie".
Zdarzało mu się powiedzieć, że "albo kot, albo on". Ale to było w przypadku upierdliwego tymczasa, którego też miałam dosyć
W naszym wypadku to po prostu jest rzecz, która nie podlega dyskusji. I on czasem się na to zżyma, że totalnie nie ma na to wpływu i ile by nie narzekał nie ma nic do gadania... ale tak właśnie jest.
Ja potrzebuję zwierzęcia w domu. Odkąd byłam dzieckiem zawsze w domu było zwierzę - zazwyczaj pies, jak mogłam mieć swoje, to padło na kota. I dla mnie, i dla dzieci - zwierzę w domu musi być.