Patmol pisze: Czasem sobie tak myślę, ze gdyby w schroniskach byli jacyś ludzie, którzy znają się na psach (dobrzy behawioryści?), i by pracowali z tymi psami schroniskowymi i pomagali też ludziom, którzy adoptują psy. Np by były obowiązkowe zajęcia z psem po adopcji z takim trenerem/behawiorystą, w nowym domu psa, żeby trener/behawiorysta mógł zaobserwować jak ludzie/nowa rodzina psa traktuje psa, pokazać podstawy. To wtedy mniej może by było takich skrzywionych psów czy nieudanych adopcji. Bo to przecież straszne dla psa, że pies mieszkający w rodzinie od szczeniaka rzuca się w końcu na człowieka, jak już jest na tyle silny, że może,i staje się niebezpieczny jako dorosły pies.
Albo jakby był obowiązkowy kurs psi dla ludzi, którzy chcą posiadać psa. Zdawałoby się egzamin i dostawało potwierdzenie ze zdjęciem. Tak jak z samochodem. żeby jeździć samochodem trzeba mieć prawo jazdy. Czyli najpierw kurs, potem egzamin, a dopiero na końcu pies. I nie byłoby tego brania psa dla dziecka, bo dziecko chce, czy chce dzisiaj psa/kota bo mam kaprys.
Chyba w Wielkiej Brytanii taki behawiorysta jest. To znaczy nie wiem, czy pracuje z psem cały czas, ale na pewno ocenia, czy pies ma skłonność do agresji. Jeśli ma, to się go usypia, nie pracuje się z nim.
Może to się komuś nie podobać, ale dzięki tego typu praktykom u nich jest dużo mniej psów w schroniskach, niż u nas. Więc te, które są, mają się lepiej, są bardziej zadbane, ktoś (nawet jeśli potem nie behawiorysta) z nimi pracuje. I chyba jest też mniej śmiertelnych pogryzień przez psy.
Natomiast póki u nas jest jak jest i póki jest psów na potęgę, żadne egzaminy nie będą miały racji bytu. Szczególnie, że do schronisk nie raz trafiają psy od ludzi z interwencji. Miał na podwórku sukę i psa, rozmnożyły się, psią rodzinę zabrano, bo człowiek trzymał na krótkich łańcuchach i do żarcia rzucał chleb i kartofle. Zwierząt przybywa w schronisku, a chętnych ubywa, bo nie chcą zdawać egzaminów (w końcu potrzebny jest na to dodatkowy czas).
Dalej, sporo psów właśnie tak "przypadkiem" rozmnożonych stanowi później zagrożenie dla ludzi. A kto zgodzi się na przeforsowanie przepisu, aby robić egzamin na każdego dodatkowego psa, którego jego suka urodzi? Przecież już raz zdał.
A jeśli ludziom zależy na piesku dla dziecka, to albo zdadzą egzamin mówiąc slogany, które im zapewnią nabycie psa, albo jakoś inaczej zamatają. Nie wiem, czy od tych egzaminów sytuacja psów jeszcze by się nie pogorszyła. Analogicznie jak ze szczepieniami na wściekliznę. Jest obowiązek szczepienia co roku tylko i wyłącznie dlatego, że ludzie zapominali i łatwiej jest ciemnej masie wbić do głowy, żeby szczepiła zawsze w październiku (vide plakaty na drzewach na wsi, że dn. tego i tego będzie jeździł weterynarz i żeby zgłaszać psy pod numer taki a taki), niż żeby pilnowała kalendarza co 3 lata. Bo w Polsce jest duże zagrożenie wścieklizną i jeśli jako naród chcemy ją ograniczyć, to musimy działać jako naród. I tak mój pies jest szczepiony bez sensu za często, bo muszę. I zastanawiałam się, czy w takim razie nie można by było zrobić jakiejś furtki dla tych świadomych, żeby dostawali papier od weterynarza, że pilnują szczepień co 3 lata, więc że są zwolnieni z tego obowiązku co rok. Niestety, pan Zenek i pan Mietek po znajomości też by taki papier dostali, tylko że oni nie szczepiliby wcale, więc ognisko wścieklizny mogłabym mieć po sąsiedzku.
I żeby mnie dobrze zrozumiano. Jak najbardziej jestem za czymś, co ograniczy swobodny dostęp do nabycia psa przez osoby nieodpowiednie i nieodpowiedzialne, ale nie mam przekonania, czy sam egzamin by się na coś zdał. Wpierw musi ubyć psów w schroniskach. A żeby ich ubyło, trzeba... na przykład częściej usypiać... Innego wyjścia nie widzę. No i należałoby też wprowadzić bezwzględny obowiązek czipowania zwierząt oraz uaktualniania danych lub trzymania umów adopcyjnych. Pewna Strażniczka Miejska w Warszawie powiedziała kiedyś, że większość umów, jakie widziała u ludzi, traktowanych jest jak podkładka pod kubek albo notes na notatki. I jak ludziom na wsi wytłumaczyć, że bez takiego dokumentu mogliby w razie kontroli psa stracić, skoro Warszawiacy takiej umowy nie szanują?