Ragilian, czyli czułe ragdoll show.

blaski i cienie życia z kotem

Moderatorzy: Estraven, Moderatorzy

Post » Wto paź 04, 2016 15:39 Re: Ragilian, czyli czułe ragdoll show. Florcia została mamą

Fuksiu do dnia dzisiejszego "ssie" opuszek od swojej łapinki różowej. widać ze to sierota, którą Mirka swoimi rekami wykarmiła butelką :placz: tak mi go czasami szkoda.

Dobrze ze herbata była letnia, a nie gorąca :strach:

Mimo ze mało pisze, jestem i czytam :1luvu:
"Dom należy do kotów. My tylko spłacamy kredyt"
Obrazek

Moli25

Avatar użytkownika
 
Posty: 19616
Od: Pon gru 22, 2014 21:40
Lokalizacja: K. Wrocław

Post » Wto paź 04, 2016 17:07 Re: Ragilian, czyli czułe ragdoll show. Florcia została mamą

Tez jestem i czytam. Jestem padnieta i bede tylko czytala. Pozdrowionka i miziaki.

Gosiagosia

Avatar użytkownika
 
Posty: 26798
Od: Wto kwi 23, 2013 11:47
Lokalizacja: Warszawa

Post » Wto paź 04, 2016 20:11 Re: Ragilian, czyli czułe ragdoll show. Florcia została mamą

Dobrze,ze herbata była letnia i nie poparzyła kotusia

Bunio& Daga

Avatar użytkownika
 
Posty: 1917
Od: Pt wrz 19, 2014 11:37
Lokalizacja: Serock

Post » Wto paź 04, 2016 20:18 Re: Ragilian, czyli czułe ragdoll show. Florcia została mamą

Uff cale szczescie ze kocio caly i zdrowy... ale przemowa syna mnie rozlozyla na lopatki :ryk:
Załoga: Pixie, Nitka, Coco i Ćiorny oraz Dixie[*]
Kot Pixior i burasy zapraszają: https://www.facebook.com/PixieKotZCharakterem
Zbiórka hiltonka: https://pomagam.pl/hilton

PixieDixie

Avatar użytkownika
 
Posty: 9834
Od: Czw kwi 23, 2015 7:40
Lokalizacja: TG

Post » Śro paź 05, 2016 14:50 Re: Ragilian, czyli czułe ragdoll show. Florcia została mamą

Wpadłam do domu z pracy, nakarmiłam koty, napchałam do terrarium bazylii dla patyczaków i zrobiłam sobie pyszną, rozgrzewającą herbatkę z goździkami, imbirem i pomarańczą. Czekam, aż ostygnie. Byłoby szybciej, gdybym dolała jeszcze trochę tego rumu, co go trzymam do makowców, ale nie mogę sobie pozwolić, bo dzisiaj będę jeszcze prowadzić samochód. Wielokrotnie. Postanowiłam wyciągnąć zimową kurtkę z miejsca, w które ją schowałam wiosną. Albo wisi w dużej szafie, albo dogorywa zgnieciona w pawlaczu. Dygotanie z zimna nie jest ani przyjemne, ani eleganckie, a ta kurtka ma kaptur. I dużo kieszeni. Tak dużo, że mogę chodzić po świecie bez torebki. Czas wyciągać ciepłe buty, rajstopy, swetry, berety, majtki z golfem i wszelką odzież syberyjską.
Na dworze jest okropnie zimno. O szóstej, jak wyjeżdżałam do pracy, termometr w samochodzie wskazywał pięć stopni. Potem zrobiło się cztery, a teraz temperatura znowu wzrosła. Z powrotem do pięciu, więc szału nie ma. Jest za to porywiste wietrzysko, obficie podlewane deszczem. Dmie, jak orkan niemalże. Poniewiera drzewa. Łamie gałęzie, szarpie liście jarzębin, całkiem jeszcze zielone i plącze wierzbowe warkocze. Ptaki, to chyba dziś nawet dziobów nie wychylają ze swoich schowków. Jednak dobrze, że bocianów już nie ma, bo by się chyba połamały. Bardzo sobie chwalę moją pracę ze względu na pewną swobodę czasową, a włóczenie się w taką pogodę od pacjenta do pacjenta poprawia kondycję. Człowiek pląsa pomiędzy blokami, jak jakaś wiewiórka żeby jak najszybciej znaleźć się w czyimś ciepłym mieszkanku...
Jak wracałam do domu, to zajechałam sobie do sklepu ogrodniczego przy ulicy Płochocińskiej. Jak chcę być dla siebie miła, to wstępuję tam żeby kupić śliczną filiżankę z kurką, albo kolorowym kogucikiem. Nie często to się zdarza, ale kilka takich skorupek już mam. Zbieram sobie. Na raz nie kupię całej zastawy, bo jest za droga. To naprawdę duży sklep. To sklep przede wszystkim z roślinami oczywiście, wszelkie ozdóbki są tam tylko kaprysem. Większość owych roślin jest wystawiona pod gołym niebem. Można tam kupić nawet naprawdę duże drzewo, jeśli komuś by się bardzo śpieszyło i nie musiałby oszczędzać. Ja o drzewach nie myślę, bo też nie miałabym go gdzie posadzić. A z balkonem nie ma co ryzykować katastrofy budowlanej. Ale teraz mają tam przepiękne i bajecznie kolorowe chryzantemy i inne kwiatki listopadowe. Ten sklep bywa wiosną lepszy, niż ogród botaniczny. Czasem zabierałam tam dzieci i wypytywaliśmy sprzedawczynie o różne rośliny. Fajnie było. Ale dziś było tam okropnie zimno. W pawilonie z porcelaną - znacznie zimniej, niż na zewnątrz, tyle, że na głowę deszcz nie padał. Po prostu szklane drzwi po obydwu stronach budynku były rozsunięte na oścież i zrobił się urywający uszy i liżący mrozem po szyi, przeciąg. Nie spędziłam tam tym razem więcej czasu, niż zamierzałam. Capnęłam przyobiecaną sobie filiżankę i trzęsąc się jak we febrze, szybkim marszem ruszyłam w stronę wyjścia, do kasy. Marzyłam o tym żeby czym prędzej znaleźć się w cieplutkim, czerwonym autku, ślicznym moim i niedawno posprzątanym. A przed kasą, dla ozdoby, stała prześliczna i duża, ręcznie kuta klatka z kolorowymi, jak egzotyczne motyle... papużkami. Takimi, co to z ciepłych krajów pochodzą. Aż mnie krew zalała ze złości nad ludzką bezmyślnością. Bo okrucieństwo, nadal jest okrucieństwem, nawet, jeśli ktoś się go dopuszcza z... nie wiem czego: głupoty, braku wiedzy, nieczułego sumienia, czy bezduszności. Pracownicy, z sinymi z zimna nosami, chodzili opatuleni w jakieś ciepłe zielone ciuszki. Mieli waciane kamizelki, polarowe bluzy, ciepłe porcięta. A te ptaszyny, uwięzione w tej klatce cudnej roboty, siedziały, nie wiem, jak długo, narażone na ziąb i do tego pozbawione możliwości schowania się z zacisznym miejscu. Bo pręty, jak wiadomo, przed niczym nie chronią. Jakiś Pokemon miał je zabrać do siebie, do domu, ale dziś nie ma go w pracy. Pani w kwiaciarnianej kasie w ogóle nie obeszła moja uwaga, że tym ptakom jest zimno. Obojętnie stwierdziła, że jest od tego pracownik i jej to nie dotyczy. A widziała tą klatkę z okna swojej ciepłej i czystej kanciapki z ciętymi kwiatkami. W biurze dowiedziałam się o Pokemonie, kimkolwiek on jest. Ale przynajmniej przyjęli moją prośbę o zabranie ptaków z dworu do wiadomości i poczynili ustalenia, gdzie postawić klatkę. Może mieli motywację w postaci mojego poszukiwania w telefonie miejsca, w którym można zgłosić znęcanie się nad zwierzętami...
Odjeżdżałam stamtąd z takim niesmakiem, że nawet mnie ta nowa filiżanka z kurą nie cieszyła. Wzburzenie mnie opuściło i było mi zwyczajnie przykro. Miałam ochotę tylko schować twarz w dłoniach i wzdychać. Wczoraj był dzień świętego Franciszka, który rozumiał zwierzęta i potrafił z nimi rozmawiać. Pięćset lat temu.
Przec dwoma tygodniami, w tą niedzielę, gdy był Wielki Maraton Warszawski, po śniadaniu, jeszcze przed dyżurem na NPL - u, wybrałam się z rodziną na spacer na Stare Miasto. Ponieważ, jak to przy takich okazjach bywa, potrzebne ulice były pozamykane i nieprzejezdne, zaparkowałam gdzieś na Dzikiej i do celu spaceru trzeba było kawałek dojść. Szliśmy przez śliczny Ogród Krasińskich. Pogoda była piękna. Świeciło słońce. Dzieci zbierały kasztany. Ja też zbierałam, a potem ukradkiem rzucałam z stronę Zosi i udawałam, że to z drzewa specjalnie dla niej spadło. Żeby mogła znaleźć tyle, co bracia. Nabrała się i radości było tyle, co niemiara. Potem poszliśmy na pyszne gofry, oglądaliśmy obrazy na Barbakanie i na Rynku. I było przemiło. Oni poszli dalej Krakowskim Przedmieściem i Nowym Światem, a ja musiałam sama wracać do samochodu i jechać do pracy. I znowu przechodziłam przez Ogród Krasińskich. Koło stawu, naprzeciwko pałacu, na ławeczce siedział dosyć młody, może trzydziestoletni pan, a obok niego biegała śliczna, mała szczebiotka z zakręconym w świderek kucykiem na kędzierzawej główce. Uroczo razem wyglądali: oto tato porzucił na chwilę swoją korporację i przyszedł do parku z córką. Dziecko trzymało w rączkach bułeczkę i rzucało okruszki wszędobylskim gołębiom, śmiejąc się przy tym perliście i zaraźliwie. Bo dzieci, z natury kochają ptaki i zwierzęta. I wtedy ten wymuskany tato, podniósł się z ławki, podszedł do dziewuszki i powiedział:
- Ale nie karm gołębi! Ich i tak już za dużo jest. Niech same sobie znajdują jedzenie.
Słońce nadal świeciło, liście pyszniły się kolorami, a mnie aż zmroziło... Co my najlepszego robimy naszym dzieciom? "Nie karm gołębi", znaczy nie opiekuj się słabszym, nie okazuj litości, nie udzielaj pomocy potrzebującemu, niech sam sobie poradzi. Pomyślałam sobie, że mówią, że ludzi też jest za dużo. Zwłaszcza starych. Emerytów. Co będzie z tym panem, jak ta dziewczynka dorośnie, a on będzie potrzebował żeby go ktoś wspomógł. Czy ona znajdzie w sobie tyle miłosierdzia, żeby się nim zająć, czy on w niej to współczucie dla innych istot zabije, zanim ona dorośnie?
" Głodnych nakarmić, spragnionych napoić, nagich przyodziać" - tego trzeba uczyć nasze dzieci. To dotyczy nie tylko ludzi, ale też zwierząt. To warunek przetrwania. Jeśli nie będziemy dbać o innych, to źle skończymy.
Wczoraj robiliśmy rewię mody, bo nasza pianinowa Grażynka przygotowuje transport ubrań dla dzieci w Afryce. Jej mąż i córka pomagają w Sudanie, czy w Ugandzie budować szkołę. Tamtejsze dzieci nie mają niczego. Po prostu zupełnie niczego. Jedynie pięknych widoków jest tam pod dostatkiem. Ale człowiek głodny, bez względu na kolor skóry, nie jest zainteresowany widokami, jak mu w brzuchu burczy. My, ludzie żyjący w dostatku, po prostu nie jesteśmy w stanie wyobrazić sobie tamtejszej biedy. Nawet nie biedy, tylko nędzy. A nasze szafy pękają w szwach od nienoszonych ubrań. Więc skoro nadarzyła się okazja zrobienia czegoś pożytecznego i trafił entuzjazm do szafowych porządków, to nie wolno było tego zaprzepaścić. Siedziałam w szafach do późnej nocy. Paweł oddawał swoje rzeczy bez szemrania, bo nie jest do nich specjalnie przywiązany. Julek oddał koszule, w których i tak nie lubi chodzić, bo wymagają zapinania miliona guzików. A on się zawsze śpieszy. Natomiast Zosia ma do swoich ubrań stosunek emocjonalny... Jakiś czas temu wyszperałam na strychu na wsi kilka sukienek, które nosiłam, gdy byłam małą dziewczynką. Zosia z upodobaniem je nosi. Oprócz nich, ma oczywiście całą masę rzeczy, które ja już kupiłam, a z których już wyrosła. I gdy wczoraj dorwałam się do jej szafy, zaczęła mnie prosić żeby nie oddawać jej ubrań, tylko wywieźć na strych i zatrzymać je tam dla jej córeczki. W drodze tłumaczeń i negocjacji, zostawiłyśmy dla mojej potencjalnej wnuczki, dwie najulubieńsze i najładniejsze sukieneczki. Resztę Zosia oddała biednym dzieciom, którym wszystkiego brakuje. Tak ją wzruszył los tych dzieci, że dorzuciła swoją pluszową żyrafkę, ołówki, gumki i własnoręcznie robione koraliki. Jestem z niej dumna.
Nam jest zimno, a takim samym ludziom, jak my, żyjącym gdzieś daleko, na czarnym kontynencie, jest gorąco.
Nie ma co narzekać na pogodę. Trzeba się ciepło ubierać. Zresztą deszcz jest też potrzebny, chociażby do kiełkowania ozimych zbóż - żeby nam za rok nie zabrakło chleba. Ale, jak by było ciut cieplej, to by rosły grzyby... A tak to - figa z makiem.
Ważne, że w domu jest ciepło i dobrze, a widok kotów najpuszystszych na świecie, które właśnie liżą pańcię po rękach i zasłaniają ogonem monitor, rozgrzewa serce do czerwoności. Dobrze jest mieć schronienie.

lilianaj

Avatar użytkownika
 
Posty: 5228
Od: Sob kwi 26, 2014 19:14
Lokalizacja: Warszawa Białołęka

Post » Śro paź 05, 2016 20:50 Re: Ragilian, czyli czułe ragdoll show. Florcia została mamą

Nie lubię jesieni takiej z ulewą i wiatrem. Jeszcze nie wyciągam zimowych rzeczy ale trzeba już o tym pomyśleć.
Pozdrawiam cieplutko i sciskam mocno koteczki

Gosiagosia

Avatar użytkownika
 
Posty: 26798
Od: Wto kwi 23, 2013 11:47
Lokalizacja: Warszawa

Post » Śro paź 05, 2016 21:02 Re: Ragilian, czyli czułe ragdoll show. Florcia została mamą

Jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma. Ale zimno jest okropnie. Idealna pogodna na siedzenie z książką i kotami na kolanach, albo spanie pod grubym kocykiem. Szkoda, że trzeba wychodzić z domu.
Również pozdrawiam. :D

lilianaj

Avatar użytkownika
 
Posty: 5228
Od: Sob kwi 26, 2014 19:14
Lokalizacja: Warszawa Białołęka

Post » Czw paź 06, 2016 18:51 Re: Ragilian, czyli czułe ragdoll show. Florcia została mamą

Rano nie chciało mi się wstać. Strasznie mi się nie chciało. Ale pomyślałam sobie, że dzisiaj jest piątek i jutro będę mogła pospać dłużej. Siłą woli musiałam się wyrwać z korzeniami spod ciepłej kołdry. Położyłam się zmęczona i wstałam zmęczona. A jak popatrzyłam na wiszący w kuchni kalendarz i uświadomiłam sobie, że dzisiaj jest czwartek, a nie piątek to... westchnęłam tylko żałośnie. Na dworze było ciemno, zimno i deszczowo. Świt przyszedł dopiero przed siódmą. Nierówne chodniki moczyły stopy głębokimi kałużami. Ale pacjenci byli mili i życzliwi. I w tym całym mroku, cieszyli się, że przyszłam.
A w domu czekały na mnie najpiękniejsze na świecie kociki, ciepłe, słodkie i kochające. I puchate oczywiście. Wzięłam się za realizację rutyny mojej powszedniej. Na dworze sie przejaśniło. Wiatr przegonił precz deszczowe chmury i na niebie pojawiło się słońce. Nie grzało ciepłem, co prawda, ale przynajmniej jasno świeciło. Zajęta porządkami, nie pojechałam do szkoły po dzieci. Zosia miała być o czternastej w domu. Gdy się spóźniała, pomyślałam, że pewnie czeka na świetlicy żeby wrócić ze szkoły razem ze swoją przyjaciółką Marysią. Ale minęła piętnasta, zjawili się chłopcy, a małej nadal nie było. Przestraszyłam się. Kurtka na plecy, kluczyki w garść i biegiem poleciałam szukać Zosi. Nie szłam przez garaż żeby uniknąć sytuacji, w której się miniemy. Gdy stanęłam przed domem, zobaczyłam stojące nieopodal znajome dziewczynki. Zapytałam je, czy nie widziały Zosi. Owszem, widziały i nadal widzą, bo ona stoi "tam". "Tam" było pokazane palcem na miejsce za altanką śmietnikową. Moja córka próbowała karmić bułką zabiedzonego psa bez obroży.
Pies nie powalał urodą, ale było w nim coś, co przykuwało moją uwagę i przyklejało do niego serce. Miał piękne, piwne oczy. Dokładnie takiego koloru, jakie ma Zosia. Czekoladowy, głęboki brąz, w czarnych obwódkach. Ruda sierść, przyprószona przy nosie siwizną. Klapnięte uszy. Nie takie zwisające, tylko jakby złamane na pół. Jedno trochę bardziej. Niewielki, właściwie średni. Taki: jak w sam raz. Gdyby na starość nie dawał rady wchodzić po schodach na trzecie piętro, byłabym w stanie go znosić i wnosić. Ogon miał schowany między tylne łapy. Był mieszaniną strasznego smutku i nadziei. Nie wyglądał na skrajnie wychudzonego, nie był nawet brudny, ale prezentował się, jak chodzący na czterech nogach żal. Bał się podejść do człowieka. Cały czas gotowy był do ucieczki, zachowywał czujnie bezpieczny dystans. Zostawiłam go na chwilę i pobiegłyśmy z Zosią opróżnić kocie miski. Jestem przyzwyczajona do karmienia siedmiu kotów i obecnym w domu czterem zawsze daję za dużo jedzenia. Z reguły zostaje. Niedojadki zbieram w puszkę po Cosmie i wynoszę dla dzikich kotów pod śmietnik. Tym razem zgarnęłam wszystko dla tego psa. W garnku były jeszcze zostawione dla dzieci parówki ze śniadania. Poleciałyśmy z tym na podwórko. Pies stał, tam, gdzie go pozostawiłyśmy. Rzuciłam kawałek parówki pod psie łapy. Zjadł i patrzył głodnym wzrokiem na to, co trzymałam w rękach. Kolejne kawałki podawałam coraz bliżej siebie, a ostatnie zjadł mi z ręki. Był bardzo głodny. Postawiłam na ziemi czubatą puszkę. Podszedł i zaczął jeść. Głodne psy często bronią jedzenia i wiedziałam, że nie należy go dotykać, jak je. Ale tak bardzo pragnęłam go dotknąć, że wyciągnęłam rękę i delikatnie musnęłam twarde futerko. Pies, to nie kot. Nie znam się na psach. W dotyku są zupełnie inne, niż króliczo miękkie koty. Chciałam pokazać mu, że ludzki dotyk może być czuły, ale on zupełnie takiej możliwości nie uwzględniał. Delikatnie wziął puszkę w zęby o poszedł schować się z jedzeniem za altankę śmietnikową. Spokojnie jadł. W końcu nie mógł się dobrać do resztek jedzenia, uwięzionych tuż przy brzegach blaszanego naczynia. Takie puszki miewają ostre brzegi, nie raz skaleczyłam palec. Podeszłam powoli i wysypałam to, co tam jeszcze zostało na trawę. Wyzbierał wszystko dokładnie. Zosia poleciała na górę po dokładkę, a ja zajęłam się wabieniem psa. Przykucnęłam sobie i patrzyłam czasem na niego, a czasem w zupełnie inne miejsce. Nie wiem, jak działają przestraszone psy. Słyszałam, że mogą być agresywne, jeśli czują strach. Ten nie przejawiał agresji w żadnej postaci, chociaż sam był cały jednym wielkim strachem. Powoli zbliżył się o mnie. Najpierw kilka kroczków, potem skrócił dystans o połowę. Sprawdzał, czy mam jeszcze coś do jedzenia. Zosia wróciła z Pawłem i dokładką. Rzucali psu jedzenie, próbując się do niego coraz bardziej zbliżyć. Ja spokojnie zaszłam od tyłu. Słyszał, co myślę i wymknął się, gdy tylko jedzenie się skończyło. Poszłam za nim za boczna bramę. Usiadł na chodniku i spokojnie mnie obserwował. Stałam blisko i starałam się wykrzesać z siebie tyle współczucia i ciepła, ile tylko byłam w stanie. Wahał się. Wiem, że ludzie zrobili mu krzywdę. Pewnie nie raz był przeganiany z miejsca, w miejsce. Pewnie był też bity. Dla niego obrożna na szyję była nie tylko utratą wolności, była zagrożeniem i niebezpieczeństwem. Bo on już nie raz słyszał pewnie niespełnione obietnice. Nie raz się zawiódł na człowieku.
- Zaufaj mi, proszę. - prosiłam w głowie. - Wiem, że ludzie cię skrzywdzili, ale ja nie zrobię ci nic złego. Dam ci ciepły dom i dobre jedzenie. Zbliża się zima, a ty potrzebujesz opieki. Z początku pewnie będzie nam trudno, bo w domu mieszkają koty. A ja jestem bardzo zabiegana i mam mało czasu. Ale chłopcy będą z tobą wychodzić. Koty będą potrzebowały czasu żeby się do ciebie przyzwyczaić. I nie wolno ci będzie zrobić im krzywdy. Założę ci obrożę i będziesz wychodził na spacer na smyczy. Będę chroniła cię przed wszystkimi zagrożeniami i będę cię kochać. Będziesz mógł ze mną spać i nigdy nie będziesz już głodny. Ja też się boję, ale spróbuj przynajmniej zamieszkać razem ze mną. Daj mi szansę i podejdź. Albo pozwól, że ja podejdę do ciebie.
Stałam tam z tym psem może z godzinę. Kombinowałam, jak poukładać własną rzeczywistość żeby znalazło się w niej miejsce dla tego właśnie psa. Robiłam w głowie kalkulacje, co będzie, jeśli TŻ wpadnie w szał i zażyczy sobie usunięcia psa z domu. Awaryjnie przewidziałam nocną jazdę z psem na wieś, do mojej mamy i powrót przed siódmą żeby zdążyć do pracy. Zastanawiałam się czy od razu zapakować go do samochodu i zawieźć do weterynarza, bo on ma czytnik do czipów i w razie czego mógłby obejrzeć i zbadać zwierzę. W lecznicy można też kupić obrożę, a jak by tam nie było, to w sklepie na Płochocińskiej jest na pewno. Bo w kieszeni miałam jedynie Zosiową skakankę. Myślałam o tym, czy wystawowo - napuszający szampon dla ragdolli jest dobry dla psa, kiedy go wykąpać i odpchlić i jak podzielić mieszkanie żeby bezpiecznie odizolować koty. A on siedział i słuchał i chyba nie bardzo mu się podobały moje rozważania. Wycofywał się za każdym razem, gdy tylko próbowałam zrobić krok w jego stronę. W końcu odszedł. Gdy zorientował się, że idę za nim, zaczął biec. Coraz szybciej i szybciej. Uciekał. I zniknął mi z oczu.
Wróciłam do domu. Moje koty nigdy nie zaznały żadnej niedoli. Wyprzytulałam wszystkie po kolei. Mają patent na szczęście, bo urodziły się pod szczęśliwą gwiazdą... Nie są wolne i nie mogą pójść tam, gdzie chcą. Całym ich światem jest nasz wspólny dom. Staram się robić wszystko, by były szczęśliwe i bezpieczne.
Może ten pies jeszcze tu wróci, może mi zaufa, może mnie wybierze... Czy kiedyś jeszcze go zobaczę?

lilianaj

Avatar użytkownika
 
Posty: 5228
Od: Sob kwi 26, 2014 19:14
Lokalizacja: Warszawa Białołęka

Post » Czw paź 06, 2016 19:12 Re: Ragilian, czyli czułe ragdoll show. Florcia została mamą

Biedaczek, nie ma zaufania do ludzi, moze ktos go skrzywdzil. Najadl sie troszeczke i moze jeszcze wroci. Liljanko masz bardzo dobre serduszko . :1luvu:

Gosiagosia

Avatar użytkownika
 
Posty: 26798
Od: Wto kwi 23, 2013 11:47
Lokalizacja: Warszawa

Post » Czw paź 06, 2016 19:44 Re: Ragilian, czyli czułe ragdoll show. Florcia została mamą

Czytałam i łzy podeszły mi do oczu.

Macie wielkie serca, Ty i Twoje dzieci.
Niech Bog ma Was w swojej opiece
"Dom należy do kotów. My tylko spłacamy kredyt"
Obrazek

Moli25

Avatar użytkownika
 
Posty: 19616
Od: Pon gru 22, 2014 21:40
Lokalizacja: K. Wrocław

Post » Pt paź 07, 2016 21:12 Re: Ragilian, czyli czułe ragdoll show. Florcia została mamą

Może jeszcze wróci...

Bunio& Daga

Avatar użytkownika
 
Posty: 1917
Od: Pt wrz 19, 2014 11:37
Lokalizacja: Serock

Post » Pt paź 07, 2016 21:46 Re: Ragilian, czyli czułe ragdoll show. Florcia została mamą

Zapadła Ci psina w serce, Lilianko....
Może wróci...

waanka

Avatar użytkownika
 
Posty: 2429
Od: Czw paź 30, 2014 20:36
Lokalizacja: Warszawa

Post » Sob paź 08, 2016 13:20 Re: Ragilian, czyli czułe ragdoll show. Florcia została mamą

Do samego końca myślałam, że macie pieska... Najważniejsze, że byłaś na to zdecydowana, to godne podziwu :1luvu: :1luvu: :1luvu: :1luvu:
Skarby: Obrazek

klaudiafj

Avatar użytkownika
 
Posty: 23551
Od: Czw cze 05, 2014 21:02
Lokalizacja: Bytom

Post » Nie paź 09, 2016 10:32 Re: Ragilian, czyli czułe ragdoll show. Florcia została mamą

klaudiafj pisze:Do samego końca myślałam, że macie pieska... Najważniejsze, że byłaś na to zdecydowana, to godne podziwu :1luvu: :1luvu: :1luvu: :1luvu:

:ok: :ok: :ok:
"Dom należy do kotów. My tylko spłacamy kredyt"
Obrazek

Moli25

Avatar użytkownika
 
Posty: 19616
Od: Pon gru 22, 2014 21:40
Lokalizacja: K. Wrocław

Post » Nie paź 09, 2016 22:35 Re: Ragilian, czyli czułe ragdoll show. Florcia została mamą

Oby zdołał zaufać dobremu człowiekowi .

barbarados

Avatar użytkownika
 
Posty: 31121
Od: Sob lip 21, 2012 18:01

[poprzednia][następna]



Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 57 gości