Ewa221 pisze:Jeśli w TVP2 to był to dr Górnicki - leczę się u niego

- mądrze prawił

, natomiast później wypowiadała się pani z Vity (gazety, mam nadzieję że nie pokręciłam tytułu) i twierdziła że dla alergików najlepsze są łyse koty, natomiast właściciele psów mają gorzej bo łysa rasa jest strasznie rzadka i występuje (jeśli dobrze pamietam) w Ameryce Południowej

(a co z Grzywaczami chińskimi?

)
faktycznie-łyse nie uczulają. ale moja znajoma ma koteczkę - typowego dachowca, na którą ŻADEN ale to żaden alergik nie reaguje w negatywny sposób
co do psów - te z Ameryki Południowej to Inca Orchid Peruwiański - faktycznie, rzadka, nawet bardzo rzadka rasa. Chińskie grzywacze bezwłose jak na ironię mają na skórze meszek - też uczulający. za to ze swojego silnie alergicznego doświadczenia mogę polecić yorkshire terriery - nie mają typowej sierści tylko włos w ponad 90% podobny w budowie (a co za tym idzie - 'właściwościach') do ludzkiego
co do samej zaś alergii... to tak gwoli przydługiego wstępu
na chwilę obecną lat mam 22. ostatni kot był w domu jak miałam lat ok. 4. i nawracające anginy ropne i zapalenia oskrzeli. po serii nietrafionych diagnoz pani pediatry, po hektolitrach wpompowanych we mnie zastrzyków, ktoś w końcu z mych rodzicieli pomyślał i zabrał mnie do alergologa i na testy. wynik? tragiczne wręcz uczulenie na kota. no i kot poleeeciał do znajomych [ale do tej pory moją najkochańszą Mruczkę pamiętam]. i ileś lat nie było w domu nic żywego normalnego [no ok, był żółw taki, śmaki i owaki, były rybki i jaszczurki - w końcu jedynaczkę trzeba rozpieszczać

ale to nie było to. głaskanie żółwia to po prostu porażka...].
po jakimś czasie pojawił się jeden pies Gabi ['], później drugi, niecałe 3 lata temu doszedł kolejny.
będąc zbuntowaną nastolatką gdzieś wyszperałam informacje o odczulaniu. i w te pędy do swojego stałego alergologa, że ja chcę tu teraz i natychmiast. najpierw przez ok 3 lata leciała seria z pyłków traw. ok. 2 lata temu zaczęła się druga seria z pyłków i doszła seria z... kota. tak, bo ja, wariatka do n-tej potęgi jakie studia sobie wybrałam? możliwie najbardziej upierdliwe dla alergika i astmatyka - weterynarii mi się zachciało. no to się kłuję, łykam te prochy [dla tych silnie zdesperowanych polecam zestaw: telfast 180, singulair 10, alvesco 2x2, atrovent jak już cegła na klacie osiąga wagę tony i nasonex/flixotide rano po jednym psiku w każdą dziurkę i później w razie potrzeby] i coś tam się we mnie poprawia powoli.
ale... pojawił się kolejny zwierz. taaa... kota. 2 dni i 3 noce temu po moim osiedlu począł się nieść nieludzki jęk. szlag mnie trafiał, więc wypełzłam na balkon celem zlokalizowania źródła tegoż ogłuszającego wrzasku. początkowo byłam przekonana, że jakiejś kocie zebrało się na amory. ale darło się to coś spod samochodu. i tak się darło z tego miejsca ciut za długo... więc jak na przyszłego lek. wet. ruszyłam swoje zacne 4 litery co by sprawdzić, czy to coś w agonii jakiejś nie jest. zeszłam i w świetle latarki moim oczom ukazała się brudna kupka nieszczęścia. kupka nieszczęścia nie wykazywała chęci wypełźnięcia dobrowolnie na 'kici kici', więc musiała zostać niestety wypchnięta siłą. trzęsło się toto niemiłosiernie. w domu dostała żarełko [jak na ironię - moja sfora wybitnie upodobała sobie mokre kocie żarcie], wodę do picia i kocyk do zakopania się. początkowo mała masakra chciała zabić wszystko i wszystkich oprócz mnie. następnego dnia po wizycie u weta, upewnieniu się co do stanu zdrowia i zakupieniu magicznego cosia o nazwie advocate, mały zwierz umyty został... i okazało się, że jestem posiadaczką małej broni biologicznej w postaci ok. 6-7 tyg. charakternej szylkretki. tak trochę o kocie od razu napomknę

kota ma się rewelacyjnie jak na znajdę - świerzb: brak, pchły: brak, kleszcze: brak, robale: raczej też, uszy wypucowane, pazury przycięte [co by mi przyjaźnie nastawionej sfory nie oślepiła w tej swojej manii polowania na wszystkich], pro forma advocate podany ok. dobę temu, za tydzień szczepimy. póki co dokucza nam silne rozwolnienie i niefajne bąki [nie chodzi już nawet o samą zabójczą woń ale o 'kleksy' zostawiane na moim łóżku ;/], to poleciało w pysk trochę magicznego proszku [własnoręcznie rozpracowana na części pierwsze kapsułka z loperamidem - i proszek w minimalnych dawkach wędruje do paszczy].
i wracając do alergii... jest alergia na kota i jest kot. są maksymalne dawki wszystkich leków. kot oczywiście śpi w moim łóżku i głęboko i daleko ma próby przesiedlenia na cudze. moje najlepsiejsze i już. i jak najbliżej mojego nosa.
cóż, w nocy nie jest lekko [dlatego nie śpię o tej niecnej porze - czekam aż padnę ze zmęczenia tak, że nie poczuję jak mi się ciężko oddycha], z nosa leje się 2 razy na dobę - zaczyna rano, jak kot po mnie łazi, przechodzi koło południa i wraca wieczorem jak kota chce na mnie spać.
awaryjnie znalazłam dla niej DS, ale póki co walczę... to by było moje 3 podejście [od kiedy wiem o alergii] do oswojenia nosa z kotem. oby tym razem udane...