Pobudka przed 4 rano. To moje gnaty budzą. Koty śpią. Za onem trele jakiś śpiewaczy. Jakby o wiośnie sobie prypomniano. Czysty dźwięk niesie się po okolicy. Zasypiam. Ale nie na długo. Futra czuwają nad ilością mego snu. Okrzyknięty został alert i wszystkie ruszyły na staniwiska. Gry wojenne czas zacząć. Podchody, ataki, szybkie przemieszczenie ogonowskich oddziałów, klnięcia i jazgoty. Twarz trzeba chronić. Wszystko co moje trzeba chronić by nie zostać spacyfikowanym. Atmosferę gier wojennych podsyca jeszcze karabin maszynowy za oknem. To stadko srocze strzela z dziobów terkocząc ze swych stanowisk. Dosłownie jakby strzelcy wyborowi się zebrali i ostrzeliwuja okolicę.
W łazience dezerter Gaweł jojczy by go zabrać ze sobą. On porządek zaprowadzi. Dorosłe insze zaszyły się w bezpiecznych kryjówkach. One za stare som na takie zabawy. A maluszki szaleją, szaleją, szaleją...
Pora wstać by lico swe ratować przed kiereszem mało gustownym.
Dać oddziałowi papu. Nie będzie to grochówka. Choć jakby im tyłki od środka rozsadziło to spokój byłby. Marzy mi się taki sabotaż. Ale może my ludzie po gazach bojowo grochowych też byśmy padli. Znaczy się zaczadzieli. Wyczyścić okopy też trzeba ...znaczy się latryny. Nie z poległych tylko z wydalonych składników.
A jest co ogarniać po tak licznym oddziale.
Wstaję.
Wczoraj poszłam spać ogrzana małym sukcesem. Nela cmentarna ( nie mylić z hiena

) zaczęła mruczeć. Oby to była trwała zmiana.