» Śro wrz 07, 2016 2:52
Re: Warszawa – BŁAGAM! - kot porwany! - nowe ifno
Dziękuję za odzew. I dziękuję za chęć pomocy szukania po 20, niestety nie miałam netu.
Dowiedziałam się tego i owego i wyglądało to tak (chronologicznie, więc punkty 1-14 w sumie znacie, ale napiszę dla porządku bo są tam też spostrzeżenia właścicielki mieszkania):
1) Pan chce wynająć mieszkanie. Nie spodobał się właścicielce, więc nie podała mu numeru konta. Zawsze osobiście odbierała od niego czynsz. Przy podpisywaniu umowy najmu pokazał dokument związany z tym, że on nie ma meldunku.
2) Mieszkanie jest małe: 1 nieduży pokój, jeszcze mniejsza kuchnia, malutka łazienka i malutki przedpokój. Prawie nie jest umeblowane, za to nieco sfatygowane.
3) Pan dzwoni do mnie i pyta o kota. Umawiamy się na wizytę, biorę oba buraski, bo to spora odległość, a pan jest pewny, że jednego weźmie. Wcześniej wypytuję o różne kwestie, brzmi sensownie.
4) Przyjeżdżam, poznaję jego i jego dziewczynę o rosyjskim/ukraińskim akcencie. Wygląda mi na to, że kompletnie do siebie nie pasują, lecz nie mnie oceniać. Oglądam mieszkanie, mało zachęcające, ale kotu krzywda nie powinna się stać. Balkonu nie ma. Zwracam uwagę na różne drobiazgi po tym, jak obserwuję buraski kręcące się po pokoju. Zapisujemy najistotniejsze wskazówki oraz podpisujemy umowę adopcyjną. W tym momencie okazuje się, że pan nie ma dowodu osobistego, tylko dokument zaświadczający o tym, że jest w trakcie wyrabiania go (jak widać chodziło o to, że nie miał meldunku – czyli punkt 1). Pytam, czy ma samochód. Nie ma. Polecam zooplus jako dobre miejsce na tanie zakupy.
Umeblowanie: pokój – materac na podłodze zamiast łóżka, szafka kuchenna przyniesiona z kuchni, niska komoda, 2 stołki; kuchnia – dwie szafki kuchenne, kuchenka z piekarnikiem, lodówka. Oprócz tego pawlacz w malutkim przedpokoju. Chyba pralka w łazience.
5) Rozmawiamy tydzień później. Wszystko gra. Potem jakieś 1,5 tyg. później. Pan mówi, że kota chciał zaszczepić (drugie szczepienie, podałam mu datę, kiedy ono wypada), ale weterynarz odmówił twierdząc, iż nie ma takiej potrzeby. Kot został wykastrowany. Podpowiadam poszukanie innej przychodni.
6) Zdaje się, że przy okazji odbierania czynszu właścicielka poznaje kota.
7) Pan dzwoni do właścicielki i mówi, że rozstał się ze swoją dziewczyną i nie stać go na opłacanie takiego mieszkania. Obowiązuje miesięczne wypowiedzenie, ustalają terminy itp.
8.) Wpatruję się w umowę adopcyjną i widzę, że w PESELU brakuje jednej cyferki. Dzwonię do pana i proszę o jej podanie. W tym momencie słyszę pytanie: „czy kota można będzie oddać?” Na moje pytanie „co się stało?” słyszę odpowiedź: „bo muszę się przenieść do innego mieszkania, a tam chyba nie będzie można trzymać zwierząt”. Ustalamy, że pan się upewni i da mi znać.
9) Dzwoni następnego dnia i potwierdza, że musi kota oddać. Pyta o termin. Umawiamy się. Pan podsumowuje, że „nie robi się tego kotu”. Odpowiadam, iż różne są sytuacje w życiu, na co on chyba powtarza, że „nie powinno tak to wyglądać”, czy jakoś tak. W każdym razie było w tym sporo żalu, jakkolwiek pan jest raczej typem mało wylewnym.
10) W dzień przed odbiorem kota dzwonię się upewnić, czy nic się nie zmieniło. Pan prosi o przełożenie terminu. Zgadzam się.
11) W sobotę rano pan dzwoni do właścicielki mieszkania. Ona nie może odebrać. Potem ona oddzwania i on nie może odebrać. Potem ona dzwoni jeszcze raz i natrafia na pocztę głosową.
12) Dzwonię w sobotę potwierdzić niedzielne spotkanie. Natrafiam na pocztę głosową.
13) Poczta głosowa trwa nieprzerwanie po dziś dzień. Wniosek: telefon wyłączony.
14) W poniedziałek proszę bliskich w Warszawie, żeby przyjechali pod mieszkanie tego pana i do niego się dobijali. Proszę o zostawienie kartki z moim numerem i wsadzenie jej w drzwi. Proszę o popytanie ludzi. Dowiaduję się, że policja jest tam codziennie i kogoś szukają (o ile to nie jest wyolbrzymione).
15) Wtorek rano właścicielka również zaniepokojona brakiem odzewu od pana przychodzi do mieszkania. Znajduje kartkę, dzwoni. Ustalamy, że będzie w mieszkaniu do 14, bo wtedy przyjeżdża ślusarz i wymieni zamki.
Właścicielka opisuje mieszkanie: totalny bałagan, pawlacz wybebeszony jakby ktoś pakował się w pośpiechu, ciuchy pana leżące na materacu, kocie odchody na podłodze, smród kocich odchodów.
16) Wiem, że nie zdążę przed wskazaną godziną, dojazd zabierze zbyt wiele czasu, wysyłam kogoś z domu kto pracuje w Warszawie, żeby tam za mnie pojechał. Kogoś, kogo kotek zna i lubił nawet bardziej ode mnie. W sumie dobrze się stało, bo ja bym pewnie nie odkryła skrytki.
Osoba ode mnie z domu, która przybyła po tym, jak właścicielka zaczęła wszystko sprzątać i pakować do worków widziała to tak: pawlacz otwarty ale jego zawartość nieruszona, smrodu brak więc nie wgryzł się w podłogę. Być może właścicielka ma czuły węch i dobił ją widok odchodów, więc wyolbrzymiła trochę bałagan, który był wynikiem braku mebli (pan ubrania gdzieś trzymać musiał, jak nie miał gdzie, to je kładł na materacu).
Osoba zajrzała za szafki kuchenne, także tę zaniesioną do pokoju, za komodę, pani wcześniej do piekarnika. Lodówka i zamrażalnik otwarte na oścież. Być może o pralce wszyscy zapomnieli. Innych mebli nie było, więc przeczesywanie niemal pustego mieszkania daje olbrzymie prawdopodobieństwo, że kota tam nie ma.
17) W skrytce za listwą szafkową w kuchni leżą na ziemi pozostawione cenne rzeczy: dokumenty w tym zawiadomienie od policji z innego miasta; coś związanego z kobietą o tym samym nazwisku, co ten pan; umowa najmu; karta debetowa z banku; ksero paszportu jego dziewczyny; mały tablet; drugi komplet kluczy do tego mieszkania. Być może było coś jeszcze, może umowa adopcyjna.
W pawlaczu jest worek z butami i pana, i jego dziewczyny. Jej chyba nawet 2-3 pary. Skoro się rozeszli, to czemu zostawiła buty?
W pokoju stoi rower, pan go nie zabrał.
Ponadto stoi też duży (6,8 kg) otwarty worek Acany, zgodnie z moimi zaleceniami żywieniowymi. Tak więc pan starał się robić wszystko jak najlepiej. A przynajmniej do czasu…
W trakcie wymiany jednego z zamków właścicielka zauważa brak pewnego elementu. Ślusarz tłumaczy, że to tylko ozdobna część.
18) W tym czasie ja w domu drukuję na prędce ogłoszenia o zaginięciu kota. Jadę. Na miejscu znajduję karmicielkę. Nie widziała takiego kota. Odradza wrzucanie ogłoszeń do skrzynek na listy bo mówi, że tu ludzie zwierząt nie lubią (kiedyś jej psa otruli, a niedawno dwa koty „puknęli”, cokolwiek to miało oznaczać). Naklejam więc ogłoszenia na tablice ogłoszeniowe, drzwi do klatek.
19) Pytam niektórych ludzi z psami, czy nie widzieli kota. Nie widzieli.
20) Pytam osoby „mało zamożne”. Też nie widziały. Dowiaduję się o dwóch lecznicach w pobliżu.
21) Dobijam się do gospodyni. Przy którymś podejściu wreszcie ją zastaję. Nie jest w dobrym nastroju. Dziś wszystko wie lepiej, generalnie kota na pewno by zobaczyła, więc z pewnością tamten pan go zabrał ze sobą.
22) Rozmawiam z panią, która jest na emeryturze i sama o sobie mówi, że całymi dniami siedzi w oknie i wszystko obserwuje. Nie widziała takiego kota.
23) Zaglądam w okienka piwniczne. Większość z nich zamknięta lub czymś trwale zasłonięta. Nieliczne otwarte uchylnie. Pytam mieszkańca, jak wygląda sprawa piwnic. Zdaje się, że są drzwi na klucz, a potem każda piwniczka ma swoje drzwi na klucz. Nie wiem, jak poszczególne piwnice wyglądają, ale gospodyni nie była chętna do współpracy. Jej zdaniem koty do tych piwnic nie wchodzą. Bez wsparcia TOZu(?) albo jakiegoś nakazu, nie dostanę się do tych piwnic.
24) Klatka, w której jest wynajmowane mieszkanie, jest jedną z trzech w nowszej części bloku (tak naprawdę każda z części bloku to chyba odrębny budynek, przytulony ścianami do innego). Nie dotarłam na najwyższe piętro tej klatki, ale udało mi się do innej z tych nowszych. Tam na górze strychu nie ma.
25) Weszłam do jakiejś bardzo dziwnej klatki ze starszej części. W niej jako jedynej nie ma domofonu, a cała wygląda na zrujnowaną. Olbrzymie zacieki grzyba na ścianach, smród ludzkiego moczu, większość drzwi w gustownym szarym piwnicznym kolorze, stare i niesolidne, tylko chyba 2 mieszkania miały numery na drzwiach, na jednych drzwiach ktoś wypisał bardzo długie sentencje (nie czytałam tego), tak że zapisał ¼ skrzydła i ścianę obok, na innych drzwiach sąsiad z dołu nakleił kartkę z prośbą o nie włączanie wody, bo rury są popękane i leje się na dół. Jakbym weszła do innego świata. Zero dźwięków, nikt tam nie wchodził. Czy to jakaś klatka schodowa z mieszkaniami z przydziału? Za karę? Dla biedaków? Degeneratów?
Na samej górze jakieś drzwi, ale nie wiem, czy to można nazwać strychem. Przy nich materac na ziemi, wyleżany i obśrupany. Może ktoś na nim sypia.
W piwnicy też jakieś rzeczy, jakby ktoś tam bywał. Obuwie, reklamówki itp.
23) Zostawiam ogłoszenia w szkole i przedszkolu, później w pobliskim Tesco i aptece, oraz serwisie rowerowym. Naklejam w końcu na rynny, śladem firm wymieniających okna.
24) Idę do obu pobliskich weterynarzy. Niestety w żadnym nie było osoby z takim nazwiskiem. I podającej taki adres. Pytanie zatem, czy pan nie mający samochodu wozi kota na kastrację komunikacją miejską, żeby było taniej w innym miejscu, oszukuje mnie, czy kastruje sam młotkiem? A może podaje w lecznicach fałszywe dane? Tylko po co zmieniać adres, skoro i tak wynajmuje?
Możliwe warianty:
A) Pan jest poszukiwany przez policję za coś lekkiego, w stylu bycie świadkiem w sprawie kogoś z rodziny (kobiece imię na kopercie i to samo nazwisko), ale nie chce świadkować i ucieka, ale kota ze sobą wziął (może nawet jest ze swoją dziewczyną, tylko opowiedział o rzekomym rozstaniu jako dobrym pretekście do zmiany mieszkania, które zostało namierzone przez policję).
B) Kłopoty ma jego dziewczyna a nie on, nadal są razem, wspólnie uciekają z kotem.
C) Pan nie mógł zabrać ze sobą kota. Wcisnął go byłej dziewczynie/Wywalił na podwórko jak było ciemno i kot w panice wskoczył do piwnicy lub coś go zagryzło/Wziął kota pod pachę nie myśląc zbyt wiele, po czym wywalił w lesie/innym mieście.
C) Pan ucieka nie tylko przed policją – nagle kontakt się urwał po tym, jak rozszedł się ze swoją dziewczyną o wschodnim pochodzeniu. Z mieszkania nie wyszedł o własnych siłach, to samo spotkało kota…
Historia jest dziwna i gdyby nie kot, wpisywałaby się w scenariusz filmu. Ale kot jest. A za nim wiele pytań:
- czemu kuweta była niesprzątana? Pan nie miał do tego głowy, ale potem kota ze sobą wziął? Kot miał u mnie biegunki jeśli mu się nie dawkowało jedzenia, o czym uprzedzałam. A miska w tamtym mieszkaniu była dziś pełna, raczej nie dawkowana. Może pan nie miał czasu lub coraz bardziej się ukrywał, rzadko bywał w mieszkaniu, więc sypał pełno żarcia na zapas, kot dostał od tego biegunki i kuweta byłaby czysta, gdyby nie rozwolnienie, przez które żwirek zużył w chwilę? A może któregoś dnia pan chciał wrócić do mieszkania, zobaczył patrol i dlatego więcej się tam nie pojawił, a kot został sam? Tylko gdzie miałby się schować w prawie pustym mieszkaniu? No chyba, że został sam na 2 dni, potem ktoś się włamał i kot zwiał.
- czemu kot zniknął, a worek drogiej karmy nie? Nagle trzeba było uciekać w pośpiechu, więc kota pod pachę bo żywe stworzenie, a karma to trudno?
- pan transportera nie miał, kiedy zawoziłam kota, ale czy kupił? W czym zaniósł na ewentualną kastrację (jeśli się rzeczywiście odbyła)? I w czym mógłby zabrać kota, gdyby z nim uciekał, a transportera nadal nie miał?
- po co kot komuś, kto ucieka przed policją??
Mam też pewien koncept, ale nie posiadam znajomości, aby go zrealizować. Worek z karmą jest ciężki. Dla kogoś bez samochodu nawet bardzo, gdy trzeba go taszczyć przez pół miasta. W sklepach stacjonarnych jest też drogi i nieopłacalny. Największe szanse są na to, że pan zamówił ją w zooplusie. Ale bez znajomości czy nakazu nikt mi nie poda żadnych info w samym sklepie…
Reasumując:
a) szanse na to, że kot był sam w mieszkaniu oraz na to, że nadal tam jest, są nikłe. Za mało mebli, za które lub do których można wejść. Oczywiście podpowiem z szufladą i chowaniem się za nią, ale skoro nie wyszedł na dźwięk głosu kogoś znajomego, to musiałby chyba utknąć.
b) dużo większe są szanse, że w panice kot wskoczył do którejś z piwnic. Ale gospodyni nie chce współpracować. Potrzebny jakiś nakaz albo coś.
c) nikt na podwórku kota nie widział. Jeśli pan nie wywalił go w nocy, to są spore szanse, że wziął gdzieś ze sobą. Przynajmniej na kawałek drogi. Inne miasta niestety wchodzą w grę.
d) jutro zadzwonię na Paluch, do Straży Miejskiej i do Urzędu Gminy. Może coś wiedzą.
e) przejrzę ogłoszenia w internecie o znalezionych kotach, a potem umieszczę swoje o zaginionym. Tylko fb nie umiem obsługiwać, a przydałoby się i tam umieścić. Nie wiem jednak, czy wolno mi całą historię tam opisać? Oczywiście bez danych personalnych, ale czy w ogóle wolno? (w skróconej wersji, rzecz jasna)
f) nie mam przekonania, czy powtórzenie takiego szukania jak dziś poczyniłam, da nowe efekty. Ale jeśli osoby z większym doświadczeniem chciałyby pomóc, to mogę przyjechać i razem poszukamy. Albo jeśli ktoś z okolicy mógłby tam zajrzeć, może co 2-i dzień, może dokleić ogłoszenia, może popytać kolejnych mieszkańców?
g) ogłoszenia nakleiłam na okolicznych domach, ale może powinno się zwiększyć obszar poszukiwań? Ponaklejać dalej? Może ktoś chciałby kilka sztuk wydrukować na czarno-biało i gdzieś przykleić?
Czy coś jeszcze można zrobić?