» Pon kwi 25, 2005 9:55
Chciałabym przede wszystkim przekazać wyrazy uznania i podziwu Pani Danusi Skarbek, dzięki której wszystkie osierocone zwierzęta znalazły schronienie. Również chylę czoła przed tymi, którzy przyjęli te zwierzęta pod swój dach biorąc na siebie obowiązek permanentnej opieki i utrzymania (na możliwość adopcji bardzo bym nie liczyła).
Postanowiłam zamieścić na forum swój wywód, mimo iż emocje związane z tragedią w Węgrowie cichną (być może i maleje pomoc). Nie daje mi, bowiem spokoju „jak piękna idea pomocy zwierzętom obróciła się przeciwko pomagającemu” (cudowne słowa *Beatki*) i to, co tak trafnie ujęła *Ef-ka*, zauważając, że „na nieżyjącym człowieku używacie ile wlezie.
Czy ta kobieta według was nie cierpiała? Czy możecie sobie wyobrazić, jaką męką było jej życie i śmierć?”
<>
O co wam właściwie chodzi? Po co ta nagonka na „tę kobietę”, jak ja nazywacie. (Będę ją nazywać Joanną.) Zrobiliście (niektórzy!!!) z niej jakiegoś demona, który z premedytacją stworzył zwierzętom „piekło”, „gehennę”, „katorgę” „getto” itp., głodził je, wpędzał w choroby. Co o niej wiecie? Jaka była, jak potoczyła się historia, co się tam wydarzyło? Dlaczego do tego doszło? <>
Ponieważ większość forumowiczów odbieram jako ludzi niosących pomoc w „czystych intencjach”, będę się zwracała do poszczególnych osób imiennie, by nie dotknąć swoim jadem (a będzie się sączył dość obficie) tych, którzy na to nie zasłużyli. Wręcz przeciwnie należy im się podziw i szacunek. Do niektórych z nich również będę zwracała się imiennie (a raczej „ksywkowo”). Z góry przepraszam, że pomijam formę Pani/Pan, jeżeli ktoś by takiej oczekiwał.
*Do Blue*
Piszesz, że to było piekło* *dla kotów. Dla mnie takie stwierdzenie sugeruje, że nigdy nie byłaś w kocim piekle i nie masz pojęcia, co się dzieje wokół nas. W jakich warunkach żyją bezdomne koty i jakie cierpienia są ich udziałem. Czy schodziłaś kiedyś do kociego podziemia - brudnych, wilgotnych piwnicznych lochów, gdzie rodzą się i niedługo potem konają kociaki? Często nawet nie ujrzawszy światła dziennego, bo ropa lejąca się z ich oczu nie pozwala im ich otworzyć? Czy wiesz, że na warszawskich cmentarzach koty koczują całe życie pod gołym niebem, kryją się i rodzą w zwalonych grobach? Zimą brną w śniegu powyżej własnej wysokości, a ich sierść zamienia się w lodowe sople. Czym jest życie niespełna 6-tygodniowego kociaka bez jednej łapki, bez oka, z raną na głowie, z wąsikami opalonymi od znicza, przy którym próbował się ogrzać? A setki kotów każdej jesieni zamykanych dożywotnio w piwnicach, bo z nastaniem chłodów ludzie zamykają okienka. A ofiary ludzkiego okrucieństwa? Jak Felek wyłowiony w porę z cementowej kadzi, do której wrzucili go robotnicy, czy Boni, na którym poprzedni „opiekun” gasił papierosy. Gehenna wiejskich psów, na łańcuchach tak krótkich, że nie mogą się poruszać, karmionych suchym chlebem raz na tydzień. Można by zapełnić przykładami dziesiątki stron. Tak *Jadwigo*, często wygląda ta kocia wolność. (A skąd wiesz, że zgarniała je z każdego miejsca?)
Czyż, jak sądzę, nie takie zwierzęta wyrywała losowi Joanna? Dziwicie się złemu stanowi kotów. Nie zabierała przecież okazów tylko nieszczęśniki. Takich nikt nie chce adoptować. Na forum też tylko nieliczni pospieszyliby adoptować, choć jednego z węgrowiaków. A i schroniska takich nie chcą. O ile jestem dobrze poinformowana, Paluch czy Milanówek przyjmują tylko domowe koty, zdrowe i zaszczepione. Chwalą się Wam współczujące zawołania „ojej, jakie bidulki”, ale proszę rozejrzyjcie się wokół siebie, czy nie ma tam takich bidulków w potrzebie.
W porównaniu z sytuacjami, o jakich mowa wyżej, dom Joanny był rajem.
Jak pisze Thor – dobrze, że te zwierzęta znalazły schronienie u Joanny zamiast ginąć pod kołami samochodów czy we wnykach w lesie. To prawda, warunki w tym domu, mówiąc łagodnie, były skromne, ale nawet, jeśli nie było ogrzewania to nie było tam 15 stopni na minusie. Zamiast betonu czy lodu była kanapa i poduszka nawet, jeśli dziurawa. *Yoasia* zauważyła, że zasłony były podarte. Taka uwaga w ustach kociarza bardzo dziwi.
Upodobanie kotów do łażenia po zasłonach i firankach jest raczej powszechnie znane. Piszecie o brudzie, jaki tam panował. Ja dobrze wiem, co potrafi zrobić z normalnego mieszkania grupa kotów (ilościowo nieporównywalnie mniejsza niż u Joanny) przez kilka godzin, a co dopiero 60-70 kotów przez tydzień, bez nadzoru człowieka, bez sprzątania. Czy to też wina Joanny, że ją zamordowano i pozostawiła psy i koty przez tyle dni bez opieki. I to, że ilość odchodów była taka, iż Bonifacy i Wojtek musieli długo prać ubranie.
Ktoś się przeraził, że koty nie wychodziły. A czy zwierzęta np. w schroniskach wychodzą. Koty często mają wybiegi, ale psy, czy nie siedzą zamknięte w boksach. To też są *Jadwigo*, „obozy” dla zwierząt. Jednak akceptujemy je i uważamy za mniejsze zło niż bezdomność, i oby było ich więcej.
<>
Nie bardzo wierzę w zagłodzenie zwierząt u Joanny. Przecież psy wyglądały dobrze. Sonia, która trafiła do Joanny z wyrokiem śmierci, po
3 latach na zdjęciu wygląda jak byk i jest zdrowa. Z tego, co wiem, Canis w ostatnim czasie dostarczył Joannie pokaźną partię żywności. Sądzę, że koty wyniszczała jakaś niezidentyfikowana choroba. Wierzcie mi, że takie istnieją. Jakiś czas temu zachorowała większość kotów u mnie. Testy nie wykazały białaczki ani FIP'a. Mimo leczenia u renomowanego weta, koty marniały i chudły, mimo że jadły. Cztery odeszły. Pozostałe jakoś z tego wyszły. Nikt nie doszedł, co to było.
Odnośnie braku sterylizacji. Podzielam zdanie Leszka. Jak miała to robić na wsi, z dala od gabinetów weterynaryjnych. Skąd *Marylo* wiesz, że była zwolenniczką selekcji naturalnej? Rozmawiałaś z nią? Ale skąd wiesz, że nie dawała im Provery. Moim zdaniem, gdyby nic nie robiła w tej materii, biorąc pod uwagę stan początkowy kotów, nawet przy dużej śmiertelności, było by ich dużo więcej. A ciężarne kotki tam obecne, może w takim stanie przygarnęła, żeby urodziły u niej. Wiele ludzi normalnie sterylizujących ma wielkie opory z dokonaniem tego zabiegu w zaawansowanej ciąży. Często przeciwni temu są nawet weterynarze.
*Do Tomoe*
Tak, tacy ludzie jak Joanna bywają nieufni, bo są zaszczuci (niektóre wypowiedzi na forum są tego namacalnym dowodem), bo otoczenie nie pomaga tylko obraca się przeciwko nim. A wystarczyłoby gdyby każdy (nie mówię każdy człowiek, ale każdy deklarujący miłość do zwierząt) rozejrzał się w swoim najbliższym otoczeniu i zaopiekował się zwierzęciem w potrzebie, tacy jak Joanna nie musieliby wykonywać tej „roboty” za innych.
Przyznajcie to szczerze, wielu odpowiada, gdy taki „nienormalny”
zabierze kolejne zwierzę do siebie, bo w ten sposób wybawia ich z problemu, co z takim zwierzakiem zrobić. Proszę zauważyć, że kociarze i psiarze zaczynają swoją działalności jako „normalni”, energiczni i mający środki. Dopiero bezmiar nieszczęść, beznadziejność, przesądy i bezduszność przekształcają ich w „zdziwaczałych odludków” i nędzarzy.
Masz rację, że ludzie tacy nie zwracają uwagi czy starczy im środków na właściwą opiekę. Bo jak przejść obok potrąconego przez samochód psa i zostawić go na drodze ze względu na brak pieniędzy? Jak spojrzeć w oczy zmaltretowanemu kotu i powiedzieć mu „skonaj tutaj na mrozie, bo nie zmieścisz się już w moim domu? Naprawdę wrażliwi ludzie tego nie potrafią
A problem podrzucanych zwierząt, przywiązywanych do drzew. Kto to robi, przecież to tzw. „normalni” ludzie.
Tomoe twoja kolejna wypowiedź jest potwierdzeniem tego wszystkiego, co tu piszę. Nie chciałbyś być sąsiadem Joanny. A czy zrobiłeś coś by tacy jak ona miały mniej zwierząt? Ile np. wysterylizowałeś bezdomnych kotów? Nie wiesz nawet jak pomóc. Wszystko powinna zrobić Ona. Wysterylizować, nakarmić, zadbać o higienę, pozyskać na to pieniądze.
Te bezdomne zwierzęta są tak samo twoje jak i Jej, nas wszystkich.
Wszyscy mamy ten sam obowiązek. To „dzięki” takim jak ty, istnieją takie miejsca jak w Węgrowie.”
*Do Jowity*
Cytuję twoje słowa: „wszyscy na forum powinni te zdjęcia zobaczyć.. By uświadomić sobie, że jest to jedne pewnie z setek takich miejsc w Polsce. By później mocniej tulić nasze kitki w domach i dziękować, że rozumu nam nikt nie odebrał..., że znamy granice.. i że możemy pomóc w różny sposób.”
Wiesz, może nie odebrano Ci rozumu, ale za to odebrano takt i skromność.
Twoje zdanie jest bardzo wymowne. Wiedzieć, że jest mnóstwo takich miejsc i być zadowolonym siebie. Tulić własne, wypielęgnowane kotki zamiast biec i wyrwać jakieś bidulka z któregoś z tych piekieł. Może te, z „takich” miejsc nie są dość „apetyczne” do tulenia.
*Do Kasi D.*
Piszesz, że takie osoby jak Marta, Joanna czy Villas trzeba leczyć
psychiatrycznie. Moja riposta na to zdanie będzie na tym samym poziomie.
Wiesz, z taką takim podejściem do problemu to ciebie nawet leczyć nie warto.
*Do Blue i Yowity, Magijja *
„Najlepsze, co mogło spotkać te koty to śmierć jej ich opiekunki” i tym
podobne stwierdzenia.
To podłe i ohydne!!!
Ohyda polega mi na tym, iż uznaliście tragiczną śmierć dobrego człowieka za pozytywne wydarzenie. Uważacie się za lepsze od niej.
Tymczasem, przy całym szacunku dla każdej formy pomocy, jest ogromna różnica między waszą działalnością a tym, co robiła Joanna. Wy siedzicie
w fotelu przed komputerem, organizujecie akcje, zakup karmy, transport.
Joanna poświeciła zwierzętom życie - wszystkie siły, czas, środki,
wygody, rodzinę.
Oczywiście niech każdy pomaga jak umie i może, ale nie ma prawa
szykanować, oskarżać i pochwalać śmierci kogoś drugiego (też
pomagającemu tak jak mógł i umiał).
*Do Thora *
Masz rację nie byłoby takich sytuacji gdyby była życzliwość środowiska.
To wielki problem mentalności. Bo u nas wciąż pomaganie zwierzętom jest pojmowane jak skrzywienie psychiczne.
Thor podziwiam Cię nie tylko za działalność fundacyjną, ale i za kulturę twoich wypowiedzi.
Jedno, „ale”. Pisząc, iż dobrze, że przed śmiercią Zosia zaznała ludzkiej miłości. Czy uważasz, że Joanna jej tej miłości nie dała.?
*Do Smilly *
Cieszę się, że myślimy w pewnych kwestiach podobnie.
Pozdrawiam bratnią duszę.
*Mario D, *piszesz, że robaki, które wylęgną się tam do wiosny, wystarczą na wykarmienie wielu jeży. Uznanie i szacunek za przyjęcie za czynną pomoc w węgrowskiej akcji) a ale, po co ta drobna uwaga. Jak i te o efektach zapachowych. Czy po to by pogrążyć Joannę?
*Amico i Małgosiu,* piszecie, że nawet prywatnie przytuliska należy objąć kontrolą społeczną. Tak, ale żeby kontrolować to trzeba najpierw coś zaoferować, dotować. Kontrolować można to, w co się zainwestuje, a nie sprawdzać czy opiekun prywatnego przytuliska dobrze rozdysponował swoją np. emeryturę i czy zwierzęta mają właściwe warunki.
Jeszcze jedno tak ogólnie – nie podzielam zdania, że gdyby wcześniej było wiadomo, co dzieje się u Joanny, można by było zapobiec temu, co się stało. Wiadomo jak jest w p.Marty, w Chojnicach czy w Różanym. Czy ktoś coś zrobił w tych sprawach? U p.Gumowskiego była kontrola TOZ'u. Czy coś z tego wyniknęło? Kompletnie nic. Pomagają mu tylko osoby prywatne w miarę swoich możliwości. Jeżeli w takich miejscach jak te dzieje się źle, to nie można tego poczytywać za winę tych osób, które zwierzęta przygarniają. To oni wyręczają władze, organizacje, całe społeczeństwo.
Są moim zdaniem bardziej wrażliwi od innych, i w pewnym momencie problem zaczyna ich przerastać. Piszesz *Jadwigo*, że Joanna zatraciła granice miłości. A czy umiesz określić, w którym punkcie jest ta granica?
Zabrzmi to pewnie górnolotnie, ale według mnie miłość nie ma granic.
-----------------------------------------------------------------------
***************************
To chyba tyle i tak za dużo.
Ktoś może zapytać, po co od nowa, osądy, krytyka. Czemu to służy? Może właśnie po to, żeby teraz na zimno niektórzy przemyśleli pewne stwierdzenia.
Również po to, żeby Joanna „odpoczywała w spokoju wiedząc”, że ktoś próbował ją zauważyć w tej całej tragedii, zrozumieć i współczuć.