Wiecie co...
Osiwieję.
To znaczy mam już kilka(naście) siwych włosów, ale przez tą dziewczynę osiwieję zupełnie.
Wyjeżdżamy. Dzisiaj wieczorem.
Wracamy w niedzielę w południe.
Sąsiadka przyjdzie w sobotę i w niedzielę do Tosi, nałoży mokre, zmieni wodę w miseczce, ogarnie kuwetę. Dzisiaj wieczorem jeszcze nałożę Tosi jedzenia, wodę zmienię, pogłaskam, kuwetę ogarnę.
Sąsiadka mieszka drzwi obok.
A ja co?
A mi się chce ryczeć!
Z żadnym zwierzakiem tak nie miałam. To potworne. Enio też zostawał. I jakoś byłam spokojna.
Zwariuję.
Jak sobie wyobrażę, że rano idzie do pokoju, żeby mnie przywitać, a mnie nie ma, to łzy mi lecą z oczu.
Teraz też.
Podsypałam jej w różnych zakamarkach kocimiętkę, żeby było jej milej.
Wiem, że nic jej się nie stanie, że w razie co, sąsiadka jest w domu.
A ja ryczę.
Toffi kochałam, była moja najlepsza, Enia kocham, psy kochałam. Ale Tosia jest jakaś wybitna.
Może dlatego, że jest nachalna tylko w momencie, gdy chce bliskości? Że nie zależy jej na jedzeniu, na otwieraniu drzwi, nie prosi mnie nigdy o nic. Tylko o głaski. Nie przeszkadza jej zbyt brudna kuweta (ostatnio robiłam test - ona nawet nie śmierdzi jakoś super, kiedy zbyt długo nie sprzątam), ma resztki żwirku i i tak sobie poradzi.
Wiem, że w ogóle sobie poradzi.
Ale będzie zupełnie sama!
