To, co dzisiaj Kikuru u weta odstawił, to
miszczostwo świata. Pomijam kwestię, że całą drogę dygotał w przenosce, bo to normalne. W poczekalni wtulił się w mnie i troszkę uspokoił, dał sobie nawet pobrać mocz bez protestów, ale kiedy pani wet podłączyła ciśnieniomierz, zaczęło się. Kot skamieniał, a ciśnienie skoczyło w kosmos. Drugi pomiar był nieco niższy, ale niestety też mocno za wysoki. Zbyt wysoki na stres (chociaż tu jestem trochę sceptyczna, bo mnie samej na widok lekarza ciśnienie skacze do wartości wylewowej).
Na koniec mieliśmy upuścić krwi i to był gwóźdź programu. Kikur nie ma żył, a nawet jak się żyła znalazła, to nie było w niej krwi. Nie i już.

Pani wet szuka, a kot patrzy jej prosto w oczy kamiennym wzrokiem.

W końcu postraszyła go, że weźmie z żyły jarzmowej i to chyba podziałało. Oddał troszkę, w sam raz wystarczy na profil nerkowy.
W domu na pocieszenie dostał przysmaczka i chyba mi wybaczył. Teraz czekamy na wyniki.