
Ostatnie dni to była masakra i zapierdziel jakich mało. W środę i czwartek rozpakowywałam na nowym mieszkaniu to co pojechało transportem wtorkowym. Na starym pakowałam resztę w czwartek po południu i w piątek od świtu do nocy, w międzyczasie jeszcze musiałam posprzątać starą piwnicę.
W sobotę o 9:00 zaczęliśmy znosić ostatnie pudła i wory - wszystko weszło do vectry combi mojej siostry, pralka jechała osobno fordem siostrzenicy a ja miałam tylko koty i kilka kocich bambetli - jakieś legowisko, drapak, kuweta, kilka zabawek. Już w sobotę zaczęłam rozpakowywać to co przyjechało w drugiej turze. W sumie mam już prawie wszystko rozpakowane. Koty dość szybko się zaaklimatyzowały, Yoko w zasadzie od razu bezproblemowo zaczęła łazić po mieszkaniu i zwiedzać wszystkie zakamarki, Ryszard był trochę "zawstydzony", najpierw długo siedział schowany w transporterku a potem odkrył, że jest tam ich drapak piętrowy i schował się do budki skąd sobie obserwował, późnym popołudniem zaczął się ośmielać, balkon im się niezmiernie podoba

Wczoraj pierwszy raz kąpałam się w mojej wymarzonej wannie, Yoko popatrzyła co to za nowość ale specjalnie się nie przejęła, Ryszard natomiast miał oczy jak 5 zł i normlanie widziałam jak mu trybiki chodzą, żeby ogarnąć o co biega z tą wanną i z tym kąpaniem całym.
W sobotę po południu jeszcze wracałam na Wysoką posprzątać i zdać mieszkanie nowym lokatorom, jak wracałam już do siebie to mi się trochę płaczki puściły bo to jednak 8 lat, fajne miejsce, super fajni sąsiedzi. Wczoraj jak jechałam z chrupkami do podwórkowców to normalnie mnie serce bolało jak zaparkowałam przy bloku i poszłam do podwórka (które już formalnie nie jest moje ale jednak zawsze będę chyba o nim myślała jak o moim). Ale w nowym miejscu też mi się bardzo podoba

Ryszard w ostatni wieczór na starych śmieciach wyglądał tak

A tu wczoraj, w nowej kuchni, wywalony na stole

A Yoko sobie z okna już kukała, koło nierozpakowanego pudła

A wieczorem już była zabawa
