Wczoraj (wtorek) około 18tej zadzwoniła Ania H, że ktoś dał znać o maluszkach, są gdzieś w piwnicy. I jadą tam około 20tej szukać, Może się dołączę? Nie dołączę się, siedzę jeszcze w pracy, przed 20tą muszę zdążyć wpaść do domu, zabrać Sindbada i zawieźć go do lecznicy - dziś (środa) operacja noska. Obrobić swoje koty, dogotować i oskubać kurze nogi, zrobić inhalacje, podać zastrzyki, ogarnąć mieszkanie. Mogę natomiast - jak złapią kociaki - podjechać po nie, łapaczki rozwieźć do domów, z kociakami przelecieć przez całodobową lecznicę i zawieść je do kotki - tej wcześniej złapanej.
No.
Panie zorganizowały się we trzy, Ania H, Marzenka i Lucynka, która akurat dysponowała samochodem, ja zgodnie z planem po persa i do lecznicy - zdążyłam na 19.40. W lecznicy p. Dr władczym ruchem wskazała mi wór z karmą i rozkazała - zawieziesz p.Łucji. Dałam p.Dr persa, jęknąwszy wzięłam wór - zadzwonił telefon - puściłam wór, odebrałam telefon. W telefonie - mamy, mamy, wszystkie cztery - w tle radosne okrzyki pozostałych pan i pisk kociaków. P.Dr zgodziła się, by chwilę zostać po pracy - obejrzeć te maluszki, nie będę musiała już nigdzie z nimi latać. No to wzięłam wór i zatargałam do samochodu.
Karma to prezent dla p.Łucji od Fundacji Przytul Kota - bardzo, bardzo dziękujemy. Mało jest takich karmicieli, jak p.Łucja - to po prostu „model wzorcowy”.
Przyjechały kociaki - cztery, maleńkie, krakowskim targiem uzgodniłyśmy wiek na 2tygodnie, choć wg mnie mogą mieć mniej. Wrzeszczące wniebogłosy, chociaż nie wiem, czy więcej hałasu nie robiły trzy panie opowiadające, jak wyrąbywały drzwi zamkniętej komórki siekierą, jak szukały maluszków wśród dobra wszelakiego, wypełniającego zwykle komórki, jak potem przepraszały właścicielkę owej komórki i tłumaczyły konieczność szybkiego działania. Zrozumiała, wybaczyła - dziękujemy za to.


Kociaki - trzy ciemne, może będą dymne, jeden łaciaty, najmniejszy i najsłabszy. Wychłodzone, głodne, oczy zalepione ropą - ale są. Sądząc z siły płuc - w rokującej formie.



Odpchlenie, mycie i zakraplanie oczek, bateria zastrzyków. Do domu kolejna bateria, kropelki do oczu, convalescence - bo a nuż kotka nie zechce karmić, albo są zbyt słabe, by jeść? Obserwować - jeśli się nie poprawią, pędzić do weta.
W domu - cyrk. Wsadziłam maluszki do skrzynki z poduszką, poszłam po kotkę-matkę. W międzyczasie jednego ukradła Światowidka - była niedawno sterylizowana w wysokiej ciąży. Dogoniłam, odebrałam, kotka matka uciekła. Dogoniłam, złapałam, wsadziłam do maluszków - osyczała je i znów próbowała uciec.
Znów złapałam, zaczęłam naciskać sutki, pojawiły się kropelki mleka, przystawiałam maluszki - kotka się wyrywałam, maluszki wrzeszczały, nic z tego. Zostawiłam całość w skrzynce, poszłam pomyśleć - przy sprzątaniu kuwet. Rodzinka siedziała w skrzynce, ale maluszki nie ssały, a kotka je obserwowała - nie myła, nie wystawiła brzuszka. Niedobrze….
Obmacałam maluszki - może już się najadały? Nieee - brzuszki zapadnięte…. Nic, poczekam trochę.
Wzięłam się za przygotowywanie kociej zagrody - w braku innych materiałów zrobiłam wokół nóg stołu „ogrodzenie” z kawałków tektury, w środku kocyk, podkład chłonny, dodatkowo płaska poduszka.
W skrzynce bez zmian.
Zajęłam się oganianiem mieszkania, trochę czasu zeszło.

W skrzynce kociaki ucichły, kotka wystawiła w końcu brzuszek, ale małe nie jadły - - niedobrze, głodne i nie płaczą, znaczy słabe… Znów próbowałam przystawić do kotki - nic. Rozrobiłam odrobinę convalescence, dałam do buziek - niewiele, nie tyle, żeby się najadły, tylko tyle żeby „przypomniały” sobie o jedzeniu - w końcu pościły ponad dwie doby. Poskutkowała - przyczepiły się do mamy, a po chwili ta uciekła ze skrzynki i zaczęła domagać się czegoś ode mnie. Nie zrozumiałam - znalazła talerzyk z resztką puszki, nerwowo wylizała resztki - aaa, chcesz jeść, żeby mieć pokarm - jedna saszetka, druga, więcej na razie nie, zaraz będzie mięsko.


Jeszcze trochę trwało, zanim kociaki zaczęły jeść i zanim uznałam, że brzuszki wystarczająco bębenkowate - bo one nie jadły, a kotka nie karmiła ponad dwie doby, mleczka było pełno, ale pewnie się ”zastalo” i trzeba było siły do ssania, a one słabe. Przeniosłam rodzinę do zagrody pod stół.
A, do stołu żadne kot nie może podejść bliżej niż na dwa metry - rozjuszona furia najpierw warczy i syczy, a potem wyskakuje i wali bez pardonu.
Dziś rano oczka znów były zaklejone - odmaczanie, ściąganie skorupy, kropelki. Leki wieczorem.
Ale widziałam, że kotka karmiła, brzuszki mają właściwy rozmiar.
Jednym słowem szansa na odchowanie jest.


Czyli będą wydatki - odrobaczenie, potem szczepienie, coraz większe apetyty - one są aż cztery…. Na razie z karmieniem kotki karmiącej dam sobie radę, ale koszty szczepień już mnie nieco przerażają….
Więc tradycyjnie - 71 1020 2313 0000 3802 0442 4040 Fundacja For Animals Oddział Łódź 40-384 Katowice, 11go Listopada 4 - na kociaki - mamy ich już 7 - dwa u Karoliny, Rosario - też chory - u Ninki, i te cztery…