Fajnie, że Wy nadal jesteście
MaryLux
KatS, zabawa też jest fajna, i zbliża do siebie kota i człowieka
A wczoraj nastąpił wielki przełom!!!To znaczy żeby nie było - nadal nie dała się dotknąć

ALE!
Wróciliśmy do domu. Patrzę, jakaś łapa na kanapie. Tosia?
Neee... Przecież ona zawsze, ale to
ZAWSZE zwiewa pod stolik, jak tylko słyszy chrobot klucza w zamku.
Wchodzę dalej...
Tak, to ewidentnie łapa. W dodatku
kocia. Hm.
Wychylam głowę...
Tosia...?????

To naprawdę, ale to
naprawdę ty???
Tak, to była Antonina.
Leżała, kiedy weszliśmy.
Leżała nadal, kiedy zdejmowaliśmy z siebie kurtki.
Leżała, kiedy wypakowywaliśmy zakupy.
Oczywiście bacznie nas obserwując, ale LEŻAŁA NA KANAPIE.
Gdy zaczęliśmy szykować sobie jedzenie, wstała i...
Nie, nie zwiała pod stolik!!!
Połaziła po domu, przeciągała się, myła się, siadała w pobliżu i obserwowała nas.
Dałam jej jeść, zjadła.
Oczywiście wciąż była czujna.
Potem wyciągnęłam odkurzacz, wciąż była z nami, nie pod stolikiem.
Odkurzacza przestraszyła się, ale nie była to panika, jak jeszcze dzień wcześniej.
Pod stolik uciekła na kilka sekund, wolała pokój mojego syna i miejsce pod biurkiem jako bunkier.
Podsumowując: przez cały wczorajszy wieczór, czyli od ok 18:00 do 23:00, kiedy to zasnęłam, była pod stolikiem łącznie może kilka minut.
Tak, wiem, tak naprawdę to nic nadzwyczajnego

Ale jeśli porównać to do kota, który zwiewał na każdy większy ruch, kiedy to zdejmowałam płaszcz, a ona w panice spierniczała pod stolik, kiedy każdy głośniejszy dźwięk, przesunięcie krzesła, to ucieczka pod stolik na kilkanaście, kilkadziesiąt minut, to postęp ogromny.
Co dziwne - nie wiem, co spowodowało ten przełom.
Mogę się domyślać tylko, że moja zabawa cat dancerem i karmienie Tosi przez mojego M. (kiedy się bawiłam, specjalnie wabiłam ją blisko nas, to samo robił M, kiedy dawał jej kawałki jedzenia - jak najbliżej siebie. Raz niechcący go dotknęła - dla niego po raz pierwszy w życiu).
I czuję, że mam wszędobylskiego i wszechobecnego kota

A dzisiaj rano z nią rozmawiałam

To znaczy: chciała jeść.

No i kiedy jej nakładałam, zwlekałam troszkę

i gadałam do niej, że zaraz ci dam, moja dziewczynko, że śliczna jesteś, że mmm, jakie dobre mięsko, króliczek i jagniątko, jeszcze troszkę, mmm, pyszka... I ona odpowiadała

Po cichu, baaardzo po cichu, ale było małe "pi...", za chwilę "pi..."
Swoją drogą może to urąga godności kota, ale chyba uczyła się miauczeć od... myszy
