» Sob lut 27, 2016 23:01
Re: Prosze o pomoc w ratowaniu kotkow
Tak czytam, co piszecie i czuję się wywołana do tablicy.
Od razu mówię, nie - nie jestem ze Szczebrzeszyna, nie należę do gminy Zamość, mieszkam właściwie przy granicy z Ukrainą. Ja do Szczebrzeszyna mam ponad 50km, to nie jest rzut beretem dla osoby niezmotoryzowanej. Sama w swojej mieścinie zmagam się z bezdomnością psów i kotów. Tzn. obecnie mam przerwę - jestem zmęczona walką z wiatrakami, mam pewne problemy i zostałam zmuszona do przerwania pracy społecznej. Swego czasu jednak chodziłam m.in. do kociego, półdzikiego stada, które zamieszkało pod moim miastem, przy hurtowni wędlin - jak zaczęłam chodzić tam, stado liczyło ponad 20kotów i co rusz były nowe. Obecnie liczy jedynie parę kotów - "pomogli" ludzie, którzy u nas nie znoszą kotów. Ja sama zresztą za pomoc kotom kilkakrotnie byłam straszona, podrzucali mojemu psu trutki na szczury, a moją znajomą pobito... To małe miasto, łatwo jest zidentyfikować kto pomaga i gdzie mieszka... Od czasu, gdy próbowali zatruć mojego psa, a moją znajomą pobili, przestałam chodzić do tych kotów. Wiem jedynie, że teraz właściwie tych kotów nie ma, są dorosłe. Kilka udało się nam zawieźć na kastracje, ale tylko tyle. Innym zwierzakom staram się pomóc, choć teraz rodzina kazała mi przerwać swoją działalność, ale jak przerwać skoro nie dalej niż parę dni temu znalazłam małego kociaka? Szukam mu płatnego DT, wiecie jak jest ciężko znaleźć? NIKT nie chce małego, cudownego brzdąca. Ja wziąć nie mogę, mam w domu i tak ciche dni za ostatnio adoptowaną kotkę... I wiecie, mimo że przerwałam swoją działalność, nadal do mnie dzwonią, żebym pomogła psu/koty, bo w potrzebie, bo lata, bo się znudził - i nie mam pojęcia skąd biorą mój numer... I ciężko mi się odpowiada, że teraz nie mam możliwości działać, że niech sami ruszą dupsko. To logiczne więc, że tym bardziej, nie mam jak pomagać w Szczebrzeszynie. A wierzcie mi, że chciałabym Dorze pomóc - ale moja doba też ma jedynie 24h, gdzie ponad 14h jestem poza domem... Nie mówiąc, że nie mam czasu na sen...
Wasze pomysły nie są złe, są realne... ale nie tu, nie teraz. W sensie, że nie wyobrażam sobie, by Dora uporała się jeszcze z papierologią, projekt pochłania sporo czasu. A Dora go nie ma. Ja być może mogłabym liderować, ale nie teraz: nie mam obecnie czasu za bardzo zajmować się "swoimi" bezdomniakami (w sumie obecnie zbywam, mówiąc że ma się tym zająć gmina - a gmina nasza ma w dupie to, choć podobno jest lepiej niż ta, z którą zmaga się Dora), zaniedbałam też własnego psa, nie mówiąc już o tym, że za pół roku wyjeżdżam na drugi koniec Polski, dosłownie - dolnośląskie. Mnie marzy się tutaj stowarzyszenie i tak, mam nadzieję, że los pozwoli mi tu wrócić i założyć organizację, która by prężnie działała. Nie zrozumcie mnie źle, mnie też się nie uśmiecha dawać kotów do klatki i też nie śpię po nocach, myśląc jak zmienić tę sytuację... Ale nic mi nie przychodzi do głowy... na razie jedynie na fejsbuku napisałam apel, że szukamy płatnych DT. Ale... to nie jest naprawdę proste. Wiem, bo wiem ile razy próbowałam wyprosić wśród znajomych o piwnicę, ogród, COKOLWIEK by przytrzymali za pieniądze psa/kota - chociaż na parę dni, po kastracji. Ale nagle każdy się odwraca, "to twój problem, nie nasz". I tylko mają pretensje, że ja nie pomogę psu/kotu - przecież ja mam dom z gumy oraz miliony złotych w banku... Jestem pewna, że Dora ma podobnie, jeśli nawet nie gorzej. Tu naprawdę jest orka na ugorze. Podobnie z wizytami: obecnie na moim terenie tylko ja wizytuję, choć nie znoszę tego i staram się zawsze wykręcić- ale się nie da, wiem że jestem z tym sama...
Każdy działa jak może, jest kilku kociarzy czy psiarzy na tym terenie (pisząc teren, mam na myśli wszystko, co mieści się do 50km od Zamościa), ale tych zwierząt jest tyle, że każdy radzi sobie jak może. Bo każdy na swoim kawałku ziemi działa w pojedynkę, ew. po kilka osób. Być może połączenie sił dałoby lepsze efekty... nie wiem, myślę głośno. Ale tu potrzeba lidera. Znowu. A nikt się nie kwapi być liderem.
I jeszcze raz powtórzę: Wasze pomysły są naprawdę świetne. Zrobiłabym wszystko, by koty nie trafiały do klatek wet., bo też uważam, że to żadne rozwiązane dalej się zadłużać... jestem zwolenniczką racjonalnego pomagania... ale wiem też, że najpierw Dora potrzebuje kogoś na miejscu, kto jej pomoże. To jest największy problem: samotność w walce z bezdomnością. Co jej po klatkach, jak nie ma gdzie ich ulokować? Być może w tej chwili nie umieszczanie żadnych zwierząt w lecznicy byłoby rozwiązaniem, ale... kto z Was umie przejść obojętnie obok kolejnego zwierzaka w potrzebie?
nie wiem, mam nadzieję, że jednak Dora wyciągnie coś z dyskusji, może coś Jej się nasunie po tym, co tu przeczyta? Jakies inne pomysły?
Czekam na dalszy ciąg rozmowy, mądrze piszecie. Ja już się wyłączam z dyskusji, uciekam do zajęć domowych.