Marysińska
Piątek późne popołudnie i wieczór - kociaki mieszkają pod krzakami pod blokiem, zimno, mokro, śnieg. Będziemy łapać wspólnie z Agnieszką z fundacji Przytul Kota, tzn na zmianę.
Więc
W piątek mimo informacji, że przyjadę łapać - pani karmicielka nakarmiła. W sumie nie wiem, czy to miało znaczenie, bo kociaki zasmarkane tak, że z odległości kilku metrów słychać rzężenia pewnie już nie jadły. Mokre i zmarznięte usiłowały złapać odrobinę ciepła przytulając się do okienek piwnicznych (zamkniętych). Poruszały się już dość wolno, ale wśród krzaków nie było szans złapać ich ręką..

*

Nie pocieszył mnie czarny oswojony i jajeczni kot, z koszmarnym katarem i wypłyniętym okiem - dał się złapać ręką, spokojnie przenieść kilkadziesiąt metrów do samochodu i wpakować w kontener. Jest w lecznicy - na razie nie można go operować (oko i kastracja), trzeba najpierw wyleczyć katar.

Czekałam do 22giej z minutami - kociaki gdzieś poszły, przestały się pokazywać.
Usiłowałam dowiedzieć się od karmicielki czegoś o ilości kotów - bo w ciemności się koło klatki dużego kręciło - ale składnych informacji udzielić nie potrafiła…. Kto i gdzie karmi - też niewiele wiedziała....
Przyjechałam w sobotę ok.6.30 - żeby zdążyć przed karmieniem, bo już wczoraj była rozpacz, że kociaki głodne będą. Nikogo. Znacz żadnego kota. W końcu pojawił się mały pingwinek - sam. Zupełnie nie zainteresowany jedzeniem - wszedł do klatki usiąść na jedynym suchym miejscu w okolicy - na kawałku tekturki… Udało mi się klatkę zatrzasnąć.

*

Wyjęłam z łapki kociaka - mokrusieńki, zasmarkany, śmierdzący tym obrzydliwym gilem… Schowałam pod kurtkę - przytulił się i rozmruczał, pewnie już nie pamiętał, jak to jest ciepło i sucho…
A potem próbowałam przeszukać krzaki, pod którymi malce mieszkały - poprosiłam jakiegoś pana z psem o podnoszenie gałęzi, sama wpełzałam i świeciłam, żeby np. ciałko drugie znaleźć, wiedzieć, czy jest sens dalej na niego polować…. Nic…

Udało mi się pstryknąć mamę kociaków - już jest w ciąży.

Odjechałam - w ciągu dnia karmicielka miała wyglądać przez okno - widać kociaki czekające na jedzenie. Niestety mały się nie pokazał.
Przyjechałam wieczorem - postawiłam jedną klatkę przy krzakach „stołówkowych, drugą przy „noclegowych”, trochę polatałam po okolicy, potem usiadłam w samochodzie - usnęłam. Obudziwszy się uznałam, że dość na dziś - maluszka nie było, a w klatce przy „sypialni” siedział duży bury kocur.
Mam nadzieje, że dziki i do wypuszczenia…

*

W niedziele zawiozłam go na kastrację - i dziękuję Agnieszce, zadeklarowała opieka nad czarnym jednooczkiem, opłacenie kastracji burobiałego i leczenia maluszka, który jest w dt u mojej koleżanki.
W niedzielę Agnieszka czekała z łapką kilka godzin, razem z mężem dokładnie sprawdzili teren pod krzakami „sypialnymi” - przyjechali z latarkami grubą folią (trzeba położyć się na ziemi) i grabiami.
I nic…
Karmicielka opowiadała, że dwa poprzednie mioty kotki „znikły”, te ostatnie jakoś się uchowały, opowiadała, jak kotka je karmiła… Pingwinek ma ok.pół roczku, choć wygląda na 3,5mca - czyli wiedziała o nich od dawna. Czemu wcześniej nie zadzwoniła? Ano, nie pomyślała…
I strasznie płacze nad ich niedolą, bo wrażliwa jest bardzo…
Mój telefon ma od 2011, Agnieszki - co najmniej od roku…
A poza tym w sobotę pojechałam do opiekunów Kafla zawieść im burego kocura z Pszczelnej - wykąpaliśmy śmierdzącego brudasa. Nie wiem, czy się „przyjmie” - niby wygląda jak Kafel ale to nie Kafel. Trzymajcie kciuki

*

W niedzielę wieczorem miałam wypuścić kocurka złapanego przez p.Łucję na kastrację. Dziki dzik, w lecznicy nawet na spojrzenie odpowiadał sykiem, nie jadł, nie pił. Zasmarkany, więc dostał długodziałający antybiotyk. Zabrałam w klatkościsku, otworzyłam przesuwną ściankę - nie wychodzi. Szturchnęłam go od góry palcem - nie odgryzł, zaczął się ocierać. Otworzyłam górna klapę, pogłaskałam - przymila się i mruczy. Hmmm. Wróciłam do lecznicy, dostałam książeczkę zdrowia, zawiozłam do dt.
Potwornie boi się wyciągniętej ręki, trochę boi się kotów, złapany przytula się i mruczy, najchętniej nie odklejałby się od człowieka. Skąd ja znam to zachowanie? Tak samo reagowała Dolinka złapana przez p.Łucję chwilę wcześniej w tym samym miejscu. Wiek też podobny.. Ktoś wyrzucił dwa domowe koty? A przedtem je bił?
Oto Doliniarz - po wyleczeniu i zaszczepieniu będzie szukał domu:

*
