Wczoraj się zatkał, kał się przyblokował w jelitach, jak próbował zrobić kupę i kot zarzygał całą ubikację, przedpokój (nie wiedziałam nawet, ze się w nim tyle zmieściło), ledwo dyszał, dusił się. Myślę, że gdyby nie było mnie w domu, to byłby to jego koniec. Zwyciężył instynkt, dostał szybko leki. Nie zdążyłabym nawet dojechać do weta. Udało się z raderixem , na raty go przeczyścić. Smród zgnilizny. Proces oczyszczania trwa. Kot jest na lekach. Na razie nie robi sam kupy, więc nie wiem jak będzie. Na pewno oprócz zębów i dziąseł bolą go jelita. Możliwe, że coś jeszcze. Bazyl je. Rano go wysikałam. Zrobiliśmy też bardzo, bardzo, bardzo luźną kupkę, ale to dzięki glicerynie. W środku twarde twory. Ważne, że przynajmniej większa część wyszła. Wieczorem go wysikałam. Plus jest, bo kot śpi zrelaksowany. Chodzi. Na małych odcinkach. Dużo leży. Antybiotyk działa. Natomiast nie wiem jak jelita. Według mnie jest bardziej żywotny niż wczoraj. Czas pokaże.
Nie mam pojęcia co on sobie myśli, ale na pewno to nie są dobre myśli i bluzgi też by pewnie poleciały, a możliwe, że i rękoczyny. Bazyl ma też problemy z łapami i się nakłada kilka rzeczy. Najgorsza jest bezsilność. Ja mam odruch, którego się pewnie nie pozbędę tak szybki, co jakiś czas sprawdzam, czy Bazyl żyje. Bazyl to wie, bo czasami "słyszy", że jestem blisko i zaraz sprawdzę go, wtedy mruknie, miauknie, jakby chciał powiedzieć "Żyję". W końcu ciągle słyszy musisz to musisz tamto, bo umrzesz, bo będziesz chory.
Bazyl nie je jak nie ma nas w domu, nie chodzi też do kuwety. Kręci się obok i to ja muszę się zorientować, co ewentualnie chce. Mieliśmy kilka różnych akcji, więc pewnie liczy, że udzielę mu pierwszej pomocy. I lepiej mieć asystę, gdyby coś się stało.
W takich sytuacjach przychodzą człowiekowi do głowy durne myśli. Pomyślałam sobie, że gdyby umarł to bym go wykąpała z wymiocin, wysuszyła suszarką, żeby miał komfort. Po śmierci

Nie mogę go wykąpać, więc myje na raty.