Wystarczyło tylko przestać go, znaczy pęcherz, ratować z takim zaangażowaniem.
Wczoraj rano Tysia dostała jeszcze no-spę, furagin i na uspokojenie, a potem mnie oświeciło i przestałam podawać jej cokolwiek.
Wieczorem było całkiem nieźle, dzisiaj rano - prawie dobrze, a gdy wróciłam z pracy - po prostu super.
Tyśka zadowolona, jadła, piła i szalała po drapakach, a w kuwetach były wyłącznie normalne siki - po prostu pełnia szczęścia.
Pojechałam do lecznicy na konsultacje bez Tysi, bo jeśli to wszystko było ze stresu spowodowanego podawaniem leków, to ciągniecie jej na tę wyprawę nie miało sensu, tym bardziej, że w środę lub czwartek jedziemy na pomiar ciśnienia i Tysia musi to jakoś przetrwać. Pani doktor stwierdziła, że ten skok ciśnienia podczas ostatniego pomiaru ewidentnie był spowodowany stresem, więc nie ma sensu zwiększać dawki leku. Ale najpierw jeszcze trzeba zrobić to mierzenie, żeby zobaczyć efekt podwyższenia dawki.
Dokupiłam Tysi KalmAid - jest w żelu, a nie w tabletkach i wróciłam do domu. Biedna Tyśka mogła dzisiaj nawet posiedzieć na balkonie, bo było +4 stopnie.
Potem zadekowała się w szafie w przedpokoju.
O godzinie 20.30 musiałam podać jej tabletkę na nadciśnienie, oczywiście w jak najmniej stresujący sposób:
zaświeciłam światło w przedpokoju, zanim odsunęłam szerzej drzwi od szafy, zaczęłam do niej mówić "nie bój się Tysiunia, teraz pańcia poda ci tylko jedną tableteczkę i zaraz wrócisz do szafy", wyciągnęłam ją z szafy, biegiem zaniosłam do pokoju, błyskawicznie podałam tabletkę, następnie łyczek wody z małej strzykaweczki na popicie i z powrotem biegiem do szafy

Stres był chyba minimalny, bo nadal jest spokój
