» Pt sty 15, 2016 18:20
Re: Gustaw i Orbis i Florencja, czyli Ragilian. Nowe zdjęcia
Zwyczajnie się nie wyrabiam. Jak dokonam tego wszystkiego, z czym się uporać muszę, to jestem tak zmęczona, że chce mi się już tylko spać. Zresztą nie mogę siedzieć do północy, bo wstaję o wpół do piątej. A jak się nie wyśpię, to mam usposobienie typowe dla zombi.
Poza tym kaszlę, jak gruźlik w ostatnim stadium choroby nowotworowej. W związku z tym nie idziemy dzisiaj na basen.
Minął tydzień wywiadówkowy. Nie mam żadnego powodu do narzekania, jeśli chodzi o postępy w nauce szanownego potomstwa. Wzorowi uczniowie. Zofijka najbardziej.
Wczoraj kurier przyniósl przesyłkę z zooplusa. Rozpakowałam puszki. Paweł mi pomagał. Jak skończyliśmy, to kazałam mu siadać do lekcji. I co usłyszałam?
- Mamo, nie dam rady teraz się uczyć, bo jestem zbyt podekscytowany nowymi zabawkami dla kotów i muszę natychmiast je wypróbować.
No i puchate towarzystwo miało niezłą gimnastykę.
Zosia natomiast stwierdziła, że czuje się rozczarowana swoją przyjaciółką Oliwką.
- Dlaczego, co Ci się nie spodobało w jej zachowaniu? Uraziła cię czymś? - dociekam, bo Zosia jeszcze nigdy nie wyraziła o kimkolwiek złej opinii.
- Bo Oliwka nie podziwia moich kotów i za mało się nimi interesuje.
Stanęło na tym, że rodzice Oliwki niemal mieszkają w pracy i nie zgadzają się na żadne zwierzę, więc dziecku jest przykro, że inni mają kotki lub pieski, a ona nie
Takimi to dywagacjami się zajmuję.
Za to kociarnia w domu rozpuszczona, jak dziadowski bicz. Siada sobie, na przykład, taki konający w głodu Gustawek, nad pełną świeżego jedzenia miską i patrzy znacząco. Na mnie patrzy. Ja też mam siedzieć na podłodze, bo on wymaga asysty. Więc usadawiam swoją osobę na dywanie, pomiędzy całym dobrodziejstwem inwentarza. Gustawek się uśmiecha znacząco, po czym zaczyna koncert dobroczynny. Czyli taki, który ma mnie skłonić do określonych działań, których podjęcie mogłoby może uchronić mojego okrągłego kocura przed śmiercią głodową. On jest jest cierpliwy. Bardzo, wprost niezwykle. Siedzi nad miską i się drze, wydając z siebie zaskakująco dużo decybeli i wodząc mnie na pokuszenie. Bo czasem mam ochotę... Nie ważne, bo i tak się zawsze powstrzymuję. Kocham go przecież i on o tym wie. I ochoczo tą wiedzę wykorzystuje. W końcu wymiekam. Zanurzam rękę w mięsnej papce i podsuwam marudzie pod nos. Wącha. Oczy mu błyszczą z podekscytowania. W końcu jedzenie staje się jadalne i czuję na dłoni liźnięcia szorstkiego jęzorka. W kuchni rozlega się mlaskanie, ciamkanie i sapanie. Gustawek je. Cały w ekstazie. W miarę upływu czasu je coraz wolniej, aż w końcu już więcej, z przykrością, nie może. Zaczyna się łasić dziękczynnie, a potem bierze się za zwyczajowe ablucje.
Florcia także ma swoje rytuały. Ta gwiazda jasno świecąca i najpuchatsza na świecie nie lubi stałego repertuaru w misce. Potrzebuje i żąda urozmaicenia. I też ma porażający wokal, którym to mnie motywuje do wzmożonych starań o brak nudy w misce.
Jedynie Orbiś pokornie znosi wszystko, co mu los przyniesie. Z codziennym rozczesywaniem kołtunów włącznie.
Tylko czekam na wizytę szacownych członków Towarzystwa Opieki Nad Zwierzętami, po tym, jak sąsiedzi solidarnie oskarżą mnie o znęty. Bo koty tak głośno płaczą, że pewnie na dole słychać. Jak natentychmiast nie spełniam puchatych oczekiwań kulinarnych.
Może to i krzywda dla nich, że nie wychowuję ich konsekwentnie... Ale prawdę mówiąc repertuar zachowań wychowawczych zużywam w kontaktach z Julkiem, Pawłem i Zosią. Kociki pragnę tylko uszczęśliwiać.
A na dworze sypie śnieg.Leci z nieba, jak kaczy puch z rozprutej poduszki. Ostatnio w środę tak padał. Zima tradycyjnie zaskoczyła drogowców i drogi wieczorową porą, stały się białe. Samochody poruszały się po nich w rytmie twista. Kierowcy nieprzyzwyczajeni.
Do dzisiaj śnieg uprzątnięto. I w takich korzystnych warunkach przyrody, jedna miła pani, raźno cofając przed przychodnią na Czumy, wjechała mojej skodzie w dziub. Bo za nią jechałam. Tylko że ja jechałam do przodu. A pani zauważyła nagle wolne miejsce na parkingu i postanowiła z niego skorzystać. Tak się ucieszyła, że zapomniała spojrzeć w lusterka. Zorientowałam się, ci ona kombinuje, cisnęłam klakson, nadużywając sygnałów dzwiękowych i próbując się odsunąć. Ale pani była szybsza i zdeterminowana. No i niestety... Dzwon. Oświadczenie. Dyndającą przednią rejestrację wzmocniłam plastrem do opatrunków. W gabinecie zabiegowym mi dali taki stary, płócienny. Muszę nawiązać kontakt z PZU. Oto do czego prowadzi zauważenie wolnego mejsca parkingowego w Warszawie.
Ostatnio edytowano Pt sty 15, 2016 18:29 przez
lilianaj, łącznie edytowano 1 raz