Tak gadam tu i gadam o Felku i jego poprzedniczce i myslę, że czas napisać cos więcej o tych moich kotach z przeszłosci. O Felku siłą rzeczy pamiętam znacznie więcej, bo jeszcze niedawno żył i był częscią rodziny, więc o nim najpierw.
Kiedy do nas trafił, ja byłam gdzies niedługo po maturze i pomieszkiwałam jeszcze chwilowo z rodzicami. Oprócz mnie "pomieszkiwał" mój brat, pies (już dosć wiekowy) i kotka - zbój. Kolejnego kota nie było w planach, ale jak wiadomo życie pisze własne scenariusze i smieje się z planów

Któregos dnia moja mama wybrała się na rower do parku. Wróciła... z kotem w worku

w krzakach przy trasie rowerowej zauważyła czarnego, bardzo chudego kotka, który garnął się do ludzi. Podobno stała przy nim jakas dziewczynka z babcią i płakała, żeby go zabrały, ale babcia nie chciała. Moja mama przyspieszyła i pojechała, modląc się w duchu, żeby go wzięły. Oczywiscie sumienie ją gryzło, więc wróciła sprawdzić... niestety, kotek nadal czekał. Cóż było robić? Wzięła go na ręce, schowała do torby, którą miała w koszyku zawieszonym na kierownicy i pojechała do domu. Kiedy tylko weszła do mieszkania, nasza kotka rzuciła się z groźnym sykiem na torbę. Gdybysmy jej nie odciągnęli, pewnie by Felka zagryzła - a on był zbyt słaby, żeby się obronić.
Mama miała zamiar zawieźć go do schroniska, bo w naszym małym mieszkaniu i tak było już przepełnienie, no i agresja kotki nie wróżyła dobrze. Ale dosć szybko ją przekonałam, że kot w takim stanie najpewniej zostanie od razu uspiony... bo Felek był w stanie fatalnym: chudy, z biegunką, ze złamanym ogonem, ze strzępami martwej, zwisającej płatami skóry, częsciowo wyliniały, pokryty kleszczami. Własciwie tylko leżał, podnosił się na słabych łapkach jedynie do jedzenia.
No i decyzja zapadła: na razie zostaje.
Pierwsze dni i noce był straszne... leki, usuwanie skóry i szycie ran, odrobaczanie i ciągłe sprzątanie bo nie miał siły wejsć do kuwety, a biegunka trwała. Jestem pewna, że to pomogło mojemu bratu podjąć decyzję o wyprowadzce

I ciągłe pilnowanie kotki przed wdarciem się do pokoju Felka.
Weterynarz ocenił go na około pół roku. Imię otrzymał szybko, bo jakos nikt nie zgłaszał się na nasze ogłoszenia... w sumie ku mojej radosci

Stopniowo Felek wypiękniał, wydobrzał, zrobił się solidnym, grubiutkim czarnulkiem. Nie mam niestety żadnych zdjęć z tamtego okresu - wszystkie przepadły gdy zepsuł się mój laptop
Felek był kotem na dystans. Nie lubił nadmiaru czułosci, ale nie był agresywny, tylko płaczliwy. Kiedy brałam go na ręce, płakał. Kiedy chciał jesć, płakał. Kiedy sam nie wiedział, o co mu chodzi, też płakał. A głos miał donosny i często potrafił się rozryczeć o 4 nad ranem...
Sam jednak przychodził na kolana i wtedy mogłam go głaskać, a nawet czasem mruczał.
Z kotką niestety nie zaprzyjaźnili się nigdy. Raz jej oddał z nawiązką za wszystkie przesladowania - pogryzł ją tak, że mało brakowałao, a przegryzłby jej tętnicę w szyi. Obeszło się na szczęscie na kilku szwach i paru dniach w kołnierzu. Od tego czasu panowała między nimi milcząca obojętnosć. Z czasem kotka umarła, a pojawił się drugi pies. Z psami żył tak, jak z ludźmi - trzymając neutralny dystans.
Felek całe życie był chorowity, ale nigdy nie znaleziono nic konkretnego. Zdarzało mu się dostawać nagle wysoką gorączkę - i też nigdy nie wykrylismy, od czego. Antybiotyk zwykle stawiał go na nogi. Poza tym to był trochę taki kot sprawny inaczej;) A to zsunął się a posłania, a to spadł komus na głowę z parapetu, wiecznie cos tłukł i zrzucał. Kosci miał zdrowe, raczej nie była to kwestia zawrotów głowy... Nikt nie miał do niego o to pretensji, taki to był Felkowy urok. Gorzej, że słabo jadł i wybrzydzał (ale grubaskiem był i tak) i bardzo często wymiotował. Z biegiem czasu coraz częsciej.
Tak naprawdę zaprzyjaźniłam się z nim rok temu, w wakacje. Rodzice wyjechali na wczasy, zabierając psy, a ja wprowadziłam się do nich na ten czas, żeby zająć się Felusiem. To był pierwszy raz, kiedy byłam tylko z nim, bez psów, bo wczesniej zwykle zostawały też i psy. Tym razem okazało się, że samotnik Felek bardzo potrzebował ich towarzystwa i bez psów, sam w pustym domu, bardzo tęsknił kiedy wychodziłam do pracy. Chował się w szafie, nie jadł, ożywał dopiero po moim powrocie. I towarzyszył mi, chodząc za mną krok w krok. Zaczął też szukać kontaktu, domagać się pieszczot i mruczał ciągle. Spał ze mną na łóżku, tuż przy poduszce.
To dwa filmiki, które nakręciłam telefonem. Wyszły nieco buduarowo delikatnie mówiąc, przez tę czerwoną poswiatę
https://youtu.be/f1SWQvYTlAshttps://youtu.be/_1zMtPB-N2IW tym roku z Felkiem było coraz gorzej. Nie jadł, a jesli cos nawet zjadł, to wymiotował. Schudł mocno, została skóra i kosci, badania nie wykazywały niczego konkretnego, trochę pogorszone parametry krwi ale nic takiego, co mogłoby powodować tak zły stan. W końcu odpuscilismy mu dalsze kłucia i stresy. Felek miał 16 lat, pożył tyle wbrew wszelkim prognozom i chorobom i należała mu się już spokojna starosć.
We wrzesniu przyjechałam do Polski i do rodziców na 3 tygodnie. To były nasze ostatnie wspólne chwile z Felkiem. Felek od tamtych wakacji spał ze mną zawsze jak wpadałam z wizytą i chodził za mną wszędzie - nawet w toalecie wskakiwał mi na kolana i mruczał. Nikomu innemu nie okazywał tyle uczucia. Tak było i teraz, spał na poduszce przy moim łóżku i mruczał gdy tylko mnie widział. Do samego końca...
Rodzina chciała dać mu już odejsć, twierdząc, że się męczy i cierpi, że nie może jesć a jest bardzo głodny i płacze przy swoich miskach z głodu. Ale ja... tak jak przy psie wczesniej i przy kotce wiedziałam, że to już najwyższy czas, tak przy Felku ciągle się łudziłam. Karmiłam go z własnej dłoni, bo wtedy dawał radę po troszku zjesć. Musami, delikatnym mięsem kurczaka, co pół godzinki po trochu. Niestety, wszystko lądowało z powrotem na podłodze, a Felek słabł coraz bardziej. Ostatniej nocy dostał strasznego ataku padaczki, co się nigdy wczesniej nie zdarzało... a potem miauczał tak strasznie, jakby nie umiał już wytrzymać bólu. Resztę nocy przeleżał, popłakując, przy moim łóżku. Wtedy podjęłam decyzję. Następnego dnia Felek odszedł na moich rękach.
I wiecie co... taki to był kot, na dystans, mało kontaktowy poza tym ostatnim rokiem, a w domu zrobiło się pusto i smutno. Miałam wrażenie, że go wszędzie widzę, na jego ulubionym miejscu na parapecie widziałam jego kształt. I nie tylko ja...
A jeden obraz ciągle mnie przesladuje. Kiedy już zadziałały oba zastrzyki, ten, któy go uspił i ten, który zatrzymał jego serce, Felek leżał tak spokojnie, ale jego ogon był bardzo napuszony. Tak, jakby się w tych ostatnich chwilach bał albo denerwował. Myslę sobie, że mój biedny kotek nie odszedł spokojnie, tak jak tego dla niego chcielismy, tylko w stresie albo strachu. Ciężko mi o tym mysleć.
Ale zostały też dobre wspomnienia, niektóre smieszne a niektóre trochę straszne

A tak go będę pamiętać, na jego ulubionym miejscu na parapecie, skąd uwielbiał obserwować swiat:

Chciałam to wszystko spisać, żeby jakos tego naszego kota upamiętnić i żebym nie była jedyną, która o nim czasem pomysli. I przepraszam, że taki długi ten wpis, ale usiłowałam w nim strescić 16 wspólnych lat
