» Czw gru 10, 2015 21:58
Re: Gustaw i Orbis i Florencja, czyli Ragilian. Nowe zdjęcia
Czasami życie mnie przerasta, a sprostanie piętrzącym się obowiązkom bywa... deprymujące. Zbliżają się Święta Bożego Narodzenia. Jak spróbowałam ogarnąć umysłem perspektywę czekającego mnie ogromu pracy, to ta radosna wizja mnie rozdeptała. A jak doszła do tego kumulacja różnego rodzaju wyzwań wychowawczych, to życie znacznie nadszarpnęło moje mechanizmy przystosowawcze.
No i zalągł mi się w duszy wyjec. Ogromny, jak dinozaur. Jęczący, stękający, marudny i pełen rozlicznych pretensji do świata. Przeważnie o to, że życie jest takie niesprawiedliwe i nikt mnie nie kocha i nie wspiera, ani nie rozumie. Wyjec to potwór obrzydliwie oślizgły, ociekający żalem i śmierdzący rozpaczą. Taki, co to sponiewiera człowieka, zaburzy rozsądne myślenie, oraz znacząco, acz chętnie uszkodzi istotę szarą w rozślimaczonym mózgu. A przez gruczoły łzowe przepompuje hektolitry cieczy.
I gdy się tak użalałam nadaremno nad własną osobą, wpędzając w popłoch liczne potomstwo, z pomocą niespodziewanie przyszedł mi TŻ. Otóż obraził się na mnie za spadek formy i stwierdził, że nie życzy sobie, żebym go wiozła do pracy. W ramach cofnięcia mi swoich łask pojechał autobusem. I okazało się, że najlepszym lekarstwem na skrajne poczucie osamotnienia, jest odepchnięcie przez osobę, na której pomoc się niebacznie liczyło. Pozwoliło mi to na taki poziom wkurzenia, że wyjec dostał eksmisję w trybie pilnym, a ja odzyskałam sprawność działania. Niech się TŻ buja! Jestem dorosła i wyszłam z wszelkiej opieki, więc doskonale poradzę sobie bez niego. I olśniła mnie rzecz oczywista: to moim zadaniem jest opiekowanie się dziećmi i kotami. I nie ma co oczekiwać gruszek na wierzbie oraz oparcia na silnym ramieniu księcia na białym koniu. Lub nawet bez konia. Głupie jest wymaganie ciepła i owego silnego ramienia od osoby, która tym nie dysponuje. TŻ nie da mi czegoś, czego nie ma. To, jak z żabą: choćby się ją głaskało czule, długo i z poświęceniem, a nawet dopuszczało się innych pieszczot zalecanych w bajkach dla naiwnych dziewczynek, to żaba dalej sobą pozostać musi. Nie ma innego wyjścia. Nie stanie się istotą silną, światłą i bohaterską, bo narodziła się płazem. Księcia nie będzie. Amen. I dobrze! Poradzę sobie sama. Dzieci zagonię do pracy, a koty do niekłaczenia. Julek jest silniejszy znacznie ode mnie, może wiec nosić zakupy. Zosia i Paweł też mogą mi spokojnie pomagać w kuchni, o ile tylko przekażę im wcześniej instrukcję obsługi, czyli powiem wielkimi literami, co które ma robić.
Przez ten kilkudniowy czas marazmu i zniechęcenia zmagazynowałam tyle energii, że udało mi się załatwić kilka spraw. Wymieniłam telefon i czekają mnie mozolne zmagania z nowoczesną techniką. Nie napawa mnie to wielkim entuzjazmem, bo znam własne ograniczenia, ale wierzę, że jakoś rozpracuję tą machnę. No i impulsywnie załatwiłam Zosi lekcje nauki gry na pianinie. Tak dobrze mi poszło, że miła pani pianinowa z naszej podstawówki jest umówiona na poniedziałek. Ma przyjść o piętnastej. Tyle, że ja jeszcze nie mam instrumentu. I dziś przez pół dnia go w popłochu szukałam. Myślę, że na początek kupię pianino elektroniczne: jest znacznie tańsze, lżejsze i zajmuje mniej miejsca. Ma mieć co najmniej pięć oktaw, dynamiczne klawisze i wejście USB. Yamaha podobno produkuje instrumenty przyzwoitej jakości... Wkrótce wejdę na ceneo i coś wydłubię.
Poza tym mam również problemy wychowawcze. Gustawek mi wyrósł na Casanowę barów mlecznych. Pręży pierś przed Florcią i bawi się z Orbiniem w patologiczne gierki typu:" moje lepsze, niż twoje". Nastrój ma zanadto zabawowy, czym wprawia Orbisa w konsternację, bo ciągle się z nim kotłuje. Rozumiem, że koty muszą się bawić ze sobą wesoło pędząc po całym domu, jak stado spłoszonych antylop gnu po sawannie, wyrywając sobie kłęby mięciutkiego futra z co wrażliwszych miejsc oraz miaucząc z emocji tak, że słychać dwa piętra niżej. Ale Gustawcio, mimo kompletnego braku jąder w mosznie, pragnie się przypodobać i przekracza wszelkie normy społeczne, robiąc bratu "koło pióra". Orbis, sądząc po ułożeniu puchatych uszu, bywa zestresowany. Póki co, uznałam, że nazbyt rozpląsany Gustawek potrzebuje czasem chwili odosobnienia w łazience żeby miał czas na dokonanie stosownych przemyśleń i wyciągnięcie wniosków, że siedzenie w pace mu się nie opłaca. W przypadku dzieci kąt jest najdotkliwszą karą, która zapewnia natychmiastowy i długotrwały skutek. Gustawka do kąta nie wstawię, bo od razu jegomość ułoży się wygodnie i zaśnie snem sprawiedliwego. Rozważam też zakupienie Feliweya do wszystkich kontaktów na wypadek pogorszenia.
Ostatnio skontrolowałam również zawartość ciężkiego Zosiowego tornistra i musiałam natychmiast zażyć amaretto w dawce terapeutycznej, żeby nie dostać zawału. Zrobienie takiego bałaganu zapewne kosztowało moją córkę wiele trudu. A posprzątanie kosztowało wiele trudu mnie.